Nasze projekty

Podstawowe zagrożenie to „letnia” wiara

Czynami na rzecz bliźniego, głoszeniem Bożego miłosierdzia i modlitwą powinien zaowocować w Polsce Jubileuszowy Rok Miłosierdzia – twierdzi abp Wojciech Polak. W rozmowie z KAI metropolita gnieźnieński mówi też o nadziejach związanych z wizytą papieża Franciszka, tłumaczy dlaczego nacjonalizm jest herezją i ocenia udział katolików w kampanii LGBT.

Tomasz Królak, (KAI): Czy podczas wizyty w Polsce papież Franciszek czymś Księdza Arcybiskupa zaskoczył?

Abp Wojciech Polak: – Na pewno zaskoczył mnie świeżością odpowiedzi, które dawał na pytania młodych. Mam na myśli obrazy, które nam pozostawił, na przykład te bardzo mocne słowa, że trzeba zejść z kanapy i wyruszyć w drogę, że młody człowiek nie powinien dać się pochłonąć temu, co otumania, co czyni ospałym i ogłupiałym. To bardzo świeże myśli, ujęte bardzo oryginalnie w żywym, komunikatywnym języku, doskonale zrozumiałym dla ludzi młodych.

W świetle dotychczasowej posługi Franciszka, języka jego homilii itd. nie było to pewnie jakoś zaskakująco rewolucyjne, ale nie ma wątpliwości, że ten papież skutecznie docierał do młodzieży. Przekonuję się, że jego słowa i obrazy w młodych ludziach teraz pracują.

Reklama

We wspomnienie św. Stanisława Kostki mieliśmy rozmowy i spotkania z młodzieżą z całej archidiecezji, by zastanowić się, co robimy dalej. Widziałem, że elementy Franciszkowego nauczania, na czele z kanapą, którą trzeba porzucić, bardzo trafiają do młodych ludzi.

Jednym ze słów kluczy w papieskich przemówieniach było „konkretnie”, wykorzystywane zarówno w przemówieniach do polityków, biskupów, księży, jak i do wiernych. Chodzi o towarzyszenie ludziom przeżywającym różne biedy (nie tylko materialne). Wydaje się, że jest to wyraźna wskazówka dla Kościoła w Polsce.

Reklama

Tak, to jest duszpasterskie wskazanie. Na Jasnej Górze papież mówił o tym w kontekście 1050. rocznicy Chrztu Polski. Pozostawił wtedy trzy słowa o Bogu, który czyni się: małym, bliskim i konkretnym. Pokazywał, że wobec różnych sytuacji, także trudnych, Kościół nie może się wycofywać, zamykać, ale powinien być blisko i musi ludziom konkretnie towarzyszyć.

Powinniśmy przy tym pamiętać, że to nie my mamy moc, która tych ludzi będzie przemieniać. Bliskość, towarzyszenie, konkretność wypływa przede wszystkim z tego, co czytamy w Ewangelii. Nie jest to zatem strategia duszpasterska jakoś tam „wyrozumowana” przez Kościół i papieża, lecz sposób postępowania oparty właśnie na Ewangelii. To ona motywuje do bliskości z człowiekiem i towarzyszenia mu w różnych sytuacjach życia.

Reklama

Homilia Franciszka na Jasnej Górze zawierała wyraźną zachętę dla Polaków, by nie „odcinali kuponów” od historii, którą się tak chlubią, ale tkali ją obecnie, każdego dnia, na miarę „starego” chrześcijańskiego narodu? Moglibyśmy tkać lepiej i zgodniej?

Na pewno. Ale pamiętam, że kiedy obchodziliśmy 1000-lecie chrześcijaństwa, prymas Wyszyński zapytał: „Czy urzeczywistniliśmy w pełni ducha chrześcijańskiego w sobie i w naszym narodzie?”. I odpowiedział: „Na pewno jeszcze nie. Jesteśmy wzywani do ciągłego nawrócenia”.Myślę, że ten wątek podjął też Franciszek, bo kończąc homilię na Jasnej Górze, użył pięknej metafory, mówiąc, że na nic by się zdało przechodzenie od tego, co było przed Chrystusem, do tego, co jest po Chrystusie – chodzi tu oczywiście o chrzest – gdyby to pozostawało tylko kartką historii: zarówno w wymiarze historii narodu, jak i w perspektywie osobistej każdego z nas.

Następnie papież wskazał, że musi się dokonywać ciągłe, wewnętrzne przejście każdego z nas ku temu, co jest stylem ukazanym nam przez Jezusa. Papież daje nam wzór w postaci Maryi, mówiąc, że to Ona ucieleśnia ów Boży styl: jest blisko, towarzysząc człowiekowi w pokorze i prostocie serca.

My ciągle jesteśmy wzywani. Ktoś powiedział: „Chrześcijaństwo jest przed nami”. Tak, bo ciągle jest dla nas wyzwaniem, nie jest czymś statycznym. To nie jest tak, że sakrament chrztu św., przyjęta wiara od czegoś nas odgradza, broni, zamyka w jakimś bezpiecznym kokonie. Przeciwnie: ona ma być źródłem naszego dynamizmu, wciąż nowej inspiracji, a przede wszystkim – nawrócenia.

Nie możemy mówić, że obchodzenie 1050. rocznicy Chrztu Polski miało jedynie potwierdzić, kim jesteśmy, pokazać nasze wielkie dzieła i nas ukoić. Przeciwnie, powinno nas niepokoić i budzić do tego, byśmy nie zastali się w tym, co jest.

Powracając do „towarzyszenia”: komu najbardziej Kościół dziś powinien towarzyszyć? Jakie środowiska, problemy, obszary wymagają szczególnego przemyślenia przez duszpasterzy, ewentualnego przełożenia duszpasterskiej zwrotnicy?

Teraz, już po lekturze najnowszej książki Benedykta XVI, myślę, że wciąż trzeba pamiętać, że towarzyszenia domaga się człowiek. Chodzi o to, żeby odkrywał Pana Boga i żeby odkrywał wiarę jako element istotny w swoim życiu. W pełni utożsamiam się z twierdzeniem papieża, że i dziś trzeba umieścić w centrum uwagi temat Boga i wiary. Myślę, że właśnie tak Kościół powinien służyć człowiekowi. Nie jakiejś anonimowej grupie czy wyizolowanej wspólnocie, ale właśnie człowiekowi na jego drodze do Pana Boga. To jest zadanie stałe, ale ciągle nowe.

Dzisiaj, zwłaszcza po synodach na temat rodziny, trzeba z większym zaangażowaniem towarzyszyć zarówno przygotowującym się do zawarcia sakramentu małżeństwa, jak i parom już po ślubie, na kolejnych etapach życia małżeńskiego i rodzinnego. Trzeba poszukiwać odnowionych form takiego duszpasterskiego towarzyszenia. Także w sytuacjach, które Kościół określa jako „nieregularne”, trudne. Bo także i wtedy nie jest wezwany do tego, by się izolował czy od ludzi odwracał, ale by towarzyszył. W imię tego, co Jan Paweł II określił kiedyś mianem „wyobraźni miłosierdzia”.

Nie jest tajemnicą, że część księży i osób konsekrowanych wciąż żywi – większe lub mniejsze – uprzedzenia czy też krytyczne odczucia wobec Franciszka. Z czego owa rezerwa może wynikać?

Czy rzeczywiście taka rezerwa ma miejsce? Powiedziałbym, że polemika wokół Franciszka obecna jest raczej w świecie mediów, które toczą mocne spory, aniżeli w duszpasterstwie. To, co Franciszek ukazuje w swoim nauczaniu, zachęcając do ewangelicznego radykalizmu, to jest w istocie to, co każdy z nas codziennie powinien podejmować. W tym nie ma czegoś „uznaniowego”, to nie jest jakaś nowa propozycja, którą miałbym przyjąć lub odrzucić, bo jest to po prostu Ewangelia.

Problem może pojawiać się w tym, że nie zawsze odnosząc się do tego stylu duszpasterskiego, potrafimy czy mamy ochotę od razu przekładać to na nasz sposób działania. Bo jest to i wymagające, i zmuszające do burzenia tego, co w każdym z nas się łatwo zadomawia, a więc postawy: „zawsze tak było”.

Osobiście wielokrotnie posługuję się obrazami czy tekstami papieża Franciszka. Niektórzy zauważają, że „mówię Franciszkiem”, ale nie odczuwam z tego tytułu żadnej polemiki czy awersji.

Księża archidiecezji gnieźnieńskiej także nie?

Widzę, że nie mają trudności z przyjęciem i akceptacją tego, co papież mówi. Natomiast realizacja – to jest zawsze wyzwanie. I to będzie w niektórych sytuacjach bolało. Zaboli, bo trzeba wyjść z własnych ograniczeń, schematów, przyzwyczajeń. Fenomen Franciszka polega na tym, że on pewne rzeczy potrafi pokazać bardzo konkretnie i „wybudzająco”. Nie odczuwam, kiedy ukazujemy całą myśl papieża Franciszka, żeby to budziło jakiś opór czy lęk. Dla wielu jest to dzisiaj ciekawy sposób na dotarcie do współczesnego człowieka.

Myślę, że ksiądz, który jest przecież powołany do tego, żeby być wśród ludzi i dla ludzi w sprawach, które odnoszą się do Pana Boga, będzie sam sobie zadawał pytanie, jak do współczesnego człowieka znaleźć drogę. To, co podpowiada Franciszek, jest drogą dobrą, bardzo zanurzoną w jego doświadczeniu duszpasterskim. Co ważne, nie jest to droga wystudiowana czy wysłuchana u innych, ale przeżyta przez niego jako kapłana, biskupa, który miał taki właśnie styl duszpasterski.

Trochę zaskakuje mnie głoszona niekiedy teza, że duchowni w Polsce są zamknięci na styl i propozycje Franciszka. Owszem, to jest wyzwanie, ale cel, jaki papież nam ukazuje, na pewno jest bliski nam wszystkim.

Ale trzeba też powiedzieć, że obecny papież budzi niezwykłe namiętności polityczne, radykalizuje i polaryzuje polityczną arenę, budząc wyobraźnię publicystów lewicy i prawicy. Ci pierwsi, z Franciszkiem na ustach, testują chrześcijańskie miłosierdzie katolików; ci drudzy wręcz przestrzegają przed nim, utrzymując np., że demontuje czy też zniekształca nauczanie Kościoła itp.

Owszem. Także w komentarzach po wizycie papieża w Polsce można było zauważyć poszukiwanie tej polaryzacji. Problem polega jednak na tym, że papież nigdy nie polemizuje z konkretnymi rozwiązaniami – prawicowymi czy lewicowymi. On daje pewną wizję, która jest możliwa do przyjęcia czy poprawy po jednej, czy po drugiej stronie. Nie bałbym się tego, że papież jest „rozgrywany” politycznie (czego sam jest doskonale świadomy), bo on jest ponad tym, proponuje ducha Ewangelii. Jego nauczanie idzie po bardzo konkretnej linii: ma na uwadze dobro dzisiejszego człowieka.

Czy nie uważa Ksiądz Arcybiskup, że przygotowaniom do ŚDM nie towarzyszył wystarczająco intensywny namysł nad duszpasterstwem młodzieży w Polsce, nad określeniem jego problemów i wyzwań?

Myślę, że to się jednak dokonało. Przygotowanie do ŚDM nie polegało na tym, że uruchomiliśmy agendy Kościoła, które sobie to wydarzenie „zrobiły” niezależnie od młodzieży. Nie, do tego dzieła została zaproszona przede wszystkim sama młodzież. I dzieło to zrealizowała: poprzez działania wolontariatu, peregrynację krzyża, która dokonywała się w różnych środowiskach, parafiach, grupach. Symbole ŚDM wędrowały przez cały kraj, były przyjmowane zarówno w maleńkich wsiach, jak i w parafiach wielkich miast.

Przygotowania, które trwały przecież nie miesiąc, a kilka lat, a następnie samo wydarzenie z udziałem Franciszka stanowiły duże poruszenie – w diecezjach, w duszpasterstwach młodzieży, w całym Kościele w Polsce. Z tym, że teraz trzeba iść dalej i tworzyć konkretne inicjatywy, by jak najpełniej wykorzystać to, co młodzież przeżyła.

Żeby nie wygasić ogromnej energii, która dzięki ŚDM zmagazynowała się w konkretnych ludziach, grupach, środowiskach.

Tak. Myślę, że wszyscy jesteśmy świadomi, że otrzymaliśmy wielką duszpasterską szansę i pomoc. Teraz trzeba iść dalej, wnosić tę energię w obecną rzeczywistość. Ale to nie duchowni mają coś teraz na tym polu „wymyślać”. Duszpasterstwo młodzieży ma raczej pomagać młodym ludziom i być dla nich jakimś gorsetem, do którego mieliby się dopasować. My mamy im jedynie pomóc w odkrywaniu życiowego powołania, miejsca w Kościele, w świecie itd. Trzeba ich wysłuchać i usłyszeć; trzeba podtrzymywać ich zapał. Widać, że chcieliby podtrzymać zwyczaj dużych spotkań, w ramach diecezji, ale też spotkań ogólnopolskich. Wyraźnie chcą być w większej wspólnocie.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że ŚDM są po to, by młodzi mogli się policzyć. Widzimy, że w czasach indywidualizmu i smartfona młodzi mają potrzebę bycia we wspólnocie. I to się rzeczywiście sprawdza. Trzeba jednak zadbać o to, by te wydarzenia pomagały im dojrzewać duchowo, a więc po wielkich wydarzeniach organizować spotkania w mniejszych już grupach i wspólnotach tak, by realizować konkretną formację tych ludzi.

To o tyle istotne, że z obecnością młodzieży w Kościele jest jednak dosyć słabo. Jak widzi Ksiądz Arcybiskup przyszłość współczesnej młodej generacji katolików, a więc i przyszłość chrześcijaństwa w Polsce?

Analiza fenomenu świata współczesnej młodzieży jest bardzo złożona. Gdyby próbować zestawić to ilościowo, to więcej jest młodzieży niezaangażowanej niż aktywnie obecnej w Kościele. Tego jesteśmy świadomi.

ŚDM-owe masy nie stwarzają pokusy, by się tym widokiem upajać?

Nie, bo ŚDM bynajmniej nie potwierdziły masowości. Potwierdziły raczej pewne kierunki, pokazując, że było stosunkowo wielu młodych ludzi, którzy przebudzili się już podczas samego wydarzenia. Zadziałała na nich atmosfera ŚDM i słowa papieża, dzięki czemu pojawiło się wielu młodych „last minute”. Swoją drogą myślę, że jest to bardzo istotne i ciekawe: oto młody człowiek, pomimo iż może być nawet kościelnym outsiderem, pod wpływem obserwacji pewnych wydarzeń, a zwłaszcza doświadczenia innych młodych ludzi – zaczyna się budzić. To jest ten kierunek, który trzeba wykorzystać.

Ostatnio mówiłem młodym ludziom, że tych, których widzę, jest cząstka, ale mam nadzieję, że na następne spotkanie każdy z nich weźmie ze sobą przynajmniej jeszcze jedną osobę. Dostrzegam bowiem szansę „obudzenia” młodych, nieaktywnych w Kościele ludzi przez ich rówieśników, przez tych, którzy przeżyli doświadczenie ŚDM, którzy zostali wezwani do „zejścia z kanapy” i pójścia do innych, konkretnych i znanych im osób: w szkole, wspólnocie, parafii, rodzinie. To jest fenomen, który działa. Ważne, żeby ci aktywni nie ulegli pokusie zamknięcia się teraz we własnych gronach, by mieli świadomość bycia apostołami – i byli apostołami dla swoich rówieśników.

Podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy bardzo zdecydowanie wypowiedział się Ksiądz Prymas na temat nacjonalizmu, pokazując, iż w istocie jest on herezją. To wystąpienie wzbudziło krytykę ze strony części prawicowych publicystów, nie wspominając o środowiskach nacjonalistycznych właśnie. A więc – jest tu jakiś problem.

Reakcja na moje słowa dowodzi przede wszystkim jakiegoś głębokiego pomieszania pojęć i tego, że mówimy o pewnej rzeczywistości różnymi językami. Jeden z członków Młodzieży Wszechpolskiej zwrócił mi uwagę, że powinienem użyć raczej terminu szowinizm, a nie nacjonalizm. Wyznał przy tym, że szowinizmowi on sam jest przeciwny, a nacjonalizm to nic innego jak miłość do narodu.

Wydaje mi się, że musimy tu być bardzo precyzyjni. Dla mnie tę precyzję i światło daje Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość”, kiedy wyraźnie mówi o ryzyku wyradzania się poczucia tożsamości narodowej, kulturalnej i społecznej w nacjonalizm. I tłumaczy, że „charakterystyczne dla nacjonalizmu jest to, że uznaje tylko dobro własnego narodu i tylko do niego dąży, nie licząc się z prawami innych”. Natomiast nacjonalizmowi przeciwstawia Jan Paweł II patriotyzm – jako miłość ojczyzny, która „przyznaje wszystkim innym narodom takie samo prawo jak własnemu, a zatem jest drogą do uporządkowanej miłości społecznej”.

Całe niebezpieczeństwo polega głównie na łączeniu tej wyjątkowej miłości własnego narodu z – jak mówi Jan Paweł II – pogardą dla innych narodów, dla innych ludzi. I to jest to, co w chrześcijaństwie można nazwać herezją.

Jeżeli miłość do narodu jest uporządkowana, jeżeli w imię miłości bliźniego staję się otwarty na innych i tę postawę określam jako nacjonalistyczną, to ona jest dobra. Tylko że powstaje pytanie: czy to jest nacjonalizm, czy raczej patriotyzm właśnie?

Polemika z Księdzem Prymasem pokazała, że jest problem. Pytanie: skąd się wziął i czy będzie narastał?

Wydaje mi się, że wziął się przede wszystkim stąd, że praktyczny sposób realizacji miłości zaczyna w niektórych sytuacjach przybierać niebezpieczną formę pogardy dla innych.

A czy Kościół w Polsce robił i robi wszystko, by uświadomić ochrzczonym, że stawianie narodu jako wartości najwyższej jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem?

Trzeba to jasno ukazywać i mówić, że jest to nie do pogodzenia z Ewangelią i tłumaczyć dlaczego. Z jednej strony pielęgnować miłość do ojczyzny, do narodu, do jego historii. A także pielęgnować, jak mówił Franciszek, „dobrą pamięć”, a nie tę złą. Papież zaznaczał też, że nie może się to wiązać z jakąś pychą, zarozumiałością, wywyższaniem siebie ponad innych. Myślę, że Ewangelia może nam w tym bardzo mocno pomóc.

Kampanię LGBT „Przekażmy sobie znak pokoju”, którą odczytał Ksiądz Prymas jako próbę ideologicznej kolonizacji naszego kraju, wsparła część środowisk katolickich. To musiało być dla Księdza zaskakujące…

Czuję się zaskoczony tym, że środowiska, które tę akcję wsparły, źle oceniły szerszy kontekst całej akcji i to, czemu ma ona służyć, a także tym, że nie wzięły pod uwagę wszystkich konsekwencji, które się z tym wiążą.

Jeżeli na stanowisko prezydium KEP odpowiadają, że kampania przyniosła skutek, bo biskupi potwierdzili, że osoby homoseksualne powinny być traktowane z szacunkiem, to teraz powinni postawić następny krok i odciąć się od drugiego celu kampanii (choć jej autorzy zarzekają się, że tego celu nie ma).

Nie można bowiem milcząco zakładać znajomości doktryny Kościoła na temat oceny czynów homoseksualnych, tylko trzeba ją jasno powtórzyć i potwierdzić jej przyjęcie przez uczestniczące w kampanii środowiska katolickie. Nauczanie Kościoła wyraźnie oddziela osobę od grzechu, który jest nie do zaakceptowania. A to nie zostało jasno wypowiedziane ani nawet wspomniane. Brak moralnej oceny homoseksualizmu powoduje, że kampania zaciera naukę Kościoła i wprowadza w błąd. Deklaracja o działaniu „w pełnej zgodzie z Magisterium” domagałaby się jasnego wyartykułowania, na czym to nauczanie polega.

A co myśli Ksiądz Prymas, gdy po raz kolejny czyta czy słucha opinii w stylu: „Kościół wraz z PiS rządzą Polską”?

Przede wszystkim że nie jest to prawdą. Autonomia Kościoła i państwa jest principium, które musi być zachowane dla dobra obydwu stron. Jednocześnie zaś trzeba zobaczyć pola możliwej współpracy, możliwej do podjęcia dla dobra człowieka. Nie wolno demonizować tych obszarów, ale też ich nie zawłaszczać. To znaczy to, co na polu współpracy jest właściwe dla Kościoła, ma pozostać w jego gestii i nie może być zawłaszczane przez jakieś organy zewnętrzne – państwowe, samorządowe czy jakiekolwiek inne.

Chociaż w przedstawicielach władzy różnych szczebli istnieje pokusa, by się instytucją Kościoła autoryzować czy podeprzeć na polu swojej czysto politycznej aktywności…

Tak, trzeba z dystansem patrzeć na wszystkich, którzy powołują się na Kościół czy jakiegoś biskupa. To jest zawsze niewłaściwe, bo to nie ten, który powołuje się na związki z Kościołem, decyduje o tym, czy jakiekolwiek działania mają kościelny charakter. O tym decyduje tylko biskup. To on nadaje np. danej szkole tytuł „katolicka” i nie dlatego, że została zbudowana dzięki tej czy innej sile politycznej, lecz dlatego że respektuje i krzewi określone wartości.

Jakie powinny być polskie owoce Jubileuszowego Roku Miłosierdzia, który zakończy się w listopadzie?

Istotne są tu trzy słowa, które zostawia nam siostra Faustyna: czyn, słowo i modlitwa. W kategorii czynu chodzi o to wszystko, co powinniśmy w Kościele robić na rzecz drugiego człowieka. Czy forma tej pomocy jest wystarczająca? Wydaje się, że nie, że zawsze można zrobić jeszcze więcej, bardziej odważnie i zdecydowanie, bardziej twórczo i bardziej przekonująco.

Znane jest powiedzenie o tym, by dawać raczej nie rybę tylko wędkę. Tak np. tworząc spółdzielnię socjalną, możemy zrobić o wiele więcej dla grupy ludzi i dla każdego pojedynczego człowieka, który zostanie uaktywniony zawodowo i po odpowiednim treningu pomocowym przejmie odpowiedzialność za siebie. Oczywiście zawsze spotykać będziemy potrzebujących, którym najskuteczniej pomożemy, ofiarowując „rybę”, a więc rozdając pieniądze, żywność czy inne dary rzeczowe.

Drugi element: słowo, czyli głoszenie Bożego miłosierdzia. Myślę, że jest to podstawowe zadanie Kościoła. Powinniśmy naśladować papieża Franciszka, który nieustannie to czyni, i tak jak on pokazywać obrazy Jezusa miłosiernego. Jak on wskazywać, że „miłosierdzie wyraża się przede wszystkim w przebaczeniu”. To wskazywać i do tego zachęcać.

Trzeci element to modlitwa. W przemówieniu do biskupów polskich papież mówił m.in. o otwartości na uchodźców, wskazując, że forma ich przyjęcia musi uwzględniać różne „parametry” kraju, to znaczy jego kulturę i tradycję, ale modlitwa jest do zaaplikowania natychmiast. To także jest dzieło miłosierdzia, które z jubileuszowego roku powinno nam pozostać.

Czy towarzyszy Księdzu Prymasowi jakaś obawa, niepokój czy niepewność, jeśli chodzi o przyszłość chrześcijaństwa w Polsce?

Podstawową rzeczą, która zawsze stanowi jakieś zagrożenie dla wiary, jest „letniość” tej wiary. Zastanawiam się, czy z należytą gorliwością podejmujemy w naszym życiu osobistym i społecznym to, co nazywamy wezwaniem do ewangelizacji. Ale najpierw ewangelizacji siebie: chodzi więc o nasze nawrócenie i życie Ewangelią, a potem ewangelizację rzeczywistości, w której żyjemy. To zadanie jest wciąż przed nami, bo chodzi o nieustające dorastanie do Ewangelii. Moja obawa dotyczy tego, czy na tej drodze nie zabraknie nam motywacji, ochoty i sił.

Mamy przed sobą wezwanie nowego roku duszpasterskiego: idźcie i głoście. Nie możemy go zlekceważyć. Nie chodzi tu ani o głoszenie jakiejś ideologii, ani nawoływanie na ulicy czy pukanie od drzwi do drzwi i obwieszczanie, że Chrystus zmartwychwstał. Chodzi raczej o ukazywanie na co dzień, w naszym życiu, w naszych postawach, myśleniu, działaniu, wartościowaniu, w dokonywanych wyborach, że żyjemy Ewangelią. Bardzo mocno podkreśla to papież Franciszek. Ma to także konsekwencje społeczne i wiąże się z przewartościowaniem wielu postaw: z myślenia w kategorii wspólnego interesu na kategorię wspólnego dobra.


Rozmawiał Tomasz Królak / KAI / Gniezno


Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Reklama

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę