Nasze projekty
Fot. Taisiia Stupak/Unsplash

Światełka, dzwoneczki, „Merry Christmas”. Czy musimy odcinać się od otoczki Bożego Narodzenia, by dobrze je przeżyć?

Słodycz Bożego Narodzenia wielu wierzącym działa na nerwy. Jednak okazuje się, że może ona przekazywać coś, co u swych początków ma autentyczne doświadczenie religijne.

Reklama

Niesłodka historia polana lukrem

Chrześcijanie mają czasem wrażenie, że skradziono im święta Bożego Narodzenia. To, co obserwujemy w tych dniach w sklepach i jarmarkach świątecznych; to, czego słuchamy w radiach czy to, co oglądamy w telewizji, nijak ma się do treści, które wierzący starają się uczynić przedmiotem własnej refleksji w czasie świąt.

W próbie odbicia Bożego Narodzenia z rąk popkultury przypomina się nieraz, że współczesne przeżywanie Narodzenia Pańskiego polało komercyjnym lukrem wcale niesłodką historię: historię, która zapowiada, że życie Syna Bożego na ziemi będzie znaczone odrzuceniem przez własny lud (czego symbolem jest już bezskuteczne szukanie noclegu w Betlejem przez Józefa i Maryję), cierpieniem i bólem (które zaczyna się już od narodzin w skrajnie nieprzyjaznych warunkach) oraz ofiarą krwi przelaną dla Niego przez niewinnych (tak jak betlejemskie dzieci, będą ją później przelewać kolejne pokolenia męczenników).

PRZECZYTAJ: “Adwent to czas otwarcia na nieustanną przemianę”. Ze św. Józefem na warsztacie we wspólnocie Głos Ojca

Reklama

Słodycz Bożego Narodzenia

W tej perspektywie słodycz atmosfery Bożego Narodzenia – dzwoneczki, które słyszymy w co drugim utworze granym teraz w radiach; ckliwe i nierealistyczne historie, oglądane w hollywoodzkich filmach, komunały wygłaszane w trakcie łamania się opłatkiem – to wszystko jawi się jako drastyczne niezrozumienie świętowanych treści.

Mimo wszystko trzeba bronić tezy, że zmysł wiary prostych ludzi, który niejednokrotnie w przeszłości zdradzał zaskakująco głębokie zrozumienie dla doktryny Kościoła (przypomnę, że jednym z motywów ogłoszenia dogmatu o Wniebowzięciu Maryi był ówże zmysł wiary, na który powołał się papież Pius XII), i tym razem nie zawodzi. Dokładnie właśnie ta słodycz Bożego Narodzenia, która działa na nerwy wielu wierzących, dbających o to, by nie zagubić tego, co najistotniejsze w świętach, może przekazywać coś, co u swych początków ma autentyczne doświadczenie religijne.

Reklama
Fot. Daniil Silantev/Unsplash

Miłość przede wszystkim

Nikt nie będzie polemizował z tezą, że można spojrzeć na życie Jezusa Chrystusa jako na życie pełne miłości i ofiary. Oczywiste jest dla nas poświęcenie Jezusa dla ludzi: to właśnie nasze zbawienie było motywem Jego Wcielenia; odarcia się z majestatu Boskości i ukrycia się w ludzkiej naturze, które świętujemy w trakcie Bożego Narodzenia. Umyka nam jednak czasem fakt, a przynajmniej rzadziej mówi się o tym w homiliach, że życie Jezusa było również przepełnione miłością do swego Ojca.

Według znanej średniowiecznej teorii św. Anzelma grzech pierwszych ludzi stanowił nieskończoną obrazę dla Boga. Była ona tak wielka, że mogła zostać naprawiona i zadośćuczyniona tylko przez nieskończoną ofiarę. Tą ofiarą była oczywiście ofiara Jezusa na krzyżu. W tej perspektywie wydarzenia na Golgocie jawią się jako motywowane przede wszystkim miłością Jezusa do Boga Ojca.

ZOBACZ TEŻ: Wojciech i Agnieszka Amaro: „Bez księży nie ma nas. Będziemy oderwani od wszystkich sakramentów”

Reklama

Dwa wydarzenia miłości

Rozważając więc historię i misję Jezusa Chrystusa; dostrzegając, że jest ona determinowana miłością do Boga Ojca i do ludzi, dwa wydarzenia będą wysuwały się na pierwszy plan i stosownie do tego będą one najmocniej zaznaczone w kalendarzu liturgicznym Kościoła. Owe wydarzenia to Wcielenie, które jest najmocniejszym dowodem miłości Syna Bożego do rodzaju ludzkiego oraz Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa jako dowody Jego Synowskiego oddania względem Boga Ojca. W tej optyce Betlejem to sprawa relacji Boga do człowieka, a Golgota jest bardziej wydarzeniem dziejącym się w obrębie Trójcy Świętej (niewątpliwie korzystamy z owoców tego wydarzenia, ale, jak wskazywał Anzelm, musiało się ono dokonać niejako poza nami, gdyż nie potrafiliśmy sami zadośćuczynić obrazie Boga).

Powoli staje się więc jasne, czemu chrześcijanie łatwiej przyjmowali w historii orędzie Bożego Narodzenia niż przesłanie Wielkanocy. Wielkanoc ogłasza skreślenie zapisu dłużnego, jaki istnieje poprzez grzech. Wyobraźmy sobie, że Urząd Skarbowy stwierdził, iż pomyliliśmy się wypełniając formularze podatkowe na niekorzyść państwa, i teraz wzywa nas do siebie. Na miejscu okazuje się jednak, że nie ma co się martwić – nasz dług został właśnie anulowany. Radość i ulga. Podobną radość (tyle że większą) głosi Wielkanoc. Wydaje się jednak, że Boże Narodzenie dotyka naszych serc nawet mocniej, gdyż mówi o nieskończonej miłości Boga do nas.

CZYTAJ: Tradycje wigilijne w Polsce. O których warto pamiętać?

Wyznanie miłości

Prawdopodobnie każdy z nas lubi słyszeć, że coś negatywnego jest mu darowane, ale dopiero usłyszenie wyznania miłości jest czymś, czego każdy z nas tak naprawdę pragnie. Słowa: „kocham cię” wypowiedziane zgodnie z prawdą roztkliwiają najtwardsze serca i burzą najgrubsze duchowe mury. Podejrzewam, że to jest powód, dla którego Boże Narodzenie chwyta za serce. Pewnie dlatego też akurat Bożemu Narodzeniu zawsze towarzyszyła specyficzna atmosfera ciepła i dobra.

Jak widać, może ona wynikać, wbrew pozorom, z głębokiej refleksji nad misją Jezusa Chrystusa. Owszem, zgadzam się, dziś czasem tej słodyczy jest za dużo, czasem ma się wrażenie, że sama atmosfera zastąpiła treść i doktrynę, że wręcz uległa pewnemu zwyrodnieniu. Nie będę przeczył temu, że gdy George Michael wyśpiewuje nam o „Last Christmas”, to nie ma na myśli powyższych refleksji toczonych na marginesie teorii św. Anzelma.

Popkulturowa otoczka Bożego Narodzenia odcięła się od duchowych korzeni tego, co przeżywane w Kościele, ale nie znaczy to, że my – chrześcijanie – musimy w rewanżu odcinać się od otoczki.

Ogołacanie na siłę świąt z prezentów, choinek, dzwoneczków, światełek i innych rzeczy, które dla wielu wiernych nie licują z powagą świąt, mogłoby świadczyć, że nie potrafimy ucieszyć się i rozkoszować tym prostym przekazem, jaki Bóg ma dla nas w tych dniach: „Kocham was”.

ZOBACZ: Słowo stało się Ciałem. Jak doświadczyć bliskości Słowa?

Dać sobie szansę na zobaczenie Bożej miłości

Tytuł tego tekstu jest nieco prowokacyjny: o wyższości Bożego Narodzenia ma według powyższego wywodu świadczyć to, że prawda doktrynalna rozważana w trakcie tych świąt jest bliższa ludzkiej naturze, bardziej na nas oddziałuje, mocniej nas wzrusza niż treści, które są tematem refleksji świąt Wielkanocy. Oczywiście, co pewnie nie będzie wielkim zaskoczeniem dla czytelnika, spór jest dość pozorny.

Miłość do człowieka tak wielka, by stać się jednym z nas, nie stoi w sprzeczności, jak dowodził ks. Józef Tischner w swej polemice z Heleną Eilstein, z miłością do Ojca, która pragnie Mu zadośćuczynić, bowiem w miłości Jezusa do Ojca zawiera się również miłość do wszystkiego, co Ojciec stworzył, a więc i do ludzkości, a w miłości Jezusa do człowieka kryje się także miłość do Tego, który go stworzył, a więc do Ojca. Boże Narodzenie i Wielkanoc świętują tę samą Bożą miłość, wydobywając tylko na światło dzienne inne akcenty.

Nie chodzi więc o prowadzenie beznadziejnego sporu o tym, co ważniejsze. Chodzi o to, by nie mieć wyrzutów sumienia wtedy, gdy oddamy się atmosferze świąt. Nie będzie to znaczyło, że ulegliśmy emocjom, czy też, że zignorowaliśmy dramat Maryi rodzącej swego Syna wśród zwierząt. Po prostu daliśmy sobie szansę, aby przeniknęło nas to podstawowe przesłanie Narodzenia Pańskiego: przesłanie o przyjściu Emmanuela – Boga który tak bardzo nas kocha; który tak bardzo chce być blisko nas, że stał się człowiekiem.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę