Nasze projekty

Odkrywamy sanktuaria

Bóg ma swoje ulubione miejsca. Pewnie, że jest wszędzie, ale czasem daje znak, że tu oto chętniej niż gdzie indziej nawiąże kontakt ze swoim stworzeniem. Takie miejsce to sanktuarium, a mapa polskich sanktuariów zadziwia – samych maryjnych jest ponad pięćset, wszystkich – 1047.

Reklama

Obok potężnych i wyeksponowanych, usytuowanych na górach, wzgórzach, przyciągających wzrok – maleńkie, mało znane, zaszyte w leśnych ostępach, są takie, które przyciągają ludzi od tysiąca lat. Nowe, liczące lat kilka czy kilkanaście. Takie, które przyjmą jak leci każdą modlitewną „masówkę”. Są też nowe sanktuaria „wyspecjalizowane”, do których idą konkretni ludzie, w konkretnych sprawach. I gdziekolwiek zawitamy w te wakacje, zawsze w pobliżu będzie sanktuarium, które na pewno ma niesamowitą historią o ludzkiej biedzie i niewyjaśnionym happy endzie – czyli cudzie miłości Pana Boga.

Kobylanka – podziel się krzyżem

Nie ma tu nic ze słodyczy Bożego Narodzenia, pięknych obrazków, przedstawiających młodą dziewczynę z czarującym bobaskiem na ręku, przytulności świętowania w gronie najbliższych z miłą perspektywą otrzymania upragnionego prezentu. Gdyż tu, w Kobylance czczony jest obraz Chrystusa Ukrzyżowanego, duże płótno o rozmiarach 188 cm na 120 cm – dzieło anonimowego włoskiego malarza z początków XVII wieku. Radosne dzieciństwo słodkiego bobasa zakończyło się okrutną egzekucją na krzyżu, a wierni wędrują do sanktuarium żeby mówić Jezusowi Nazareńskiemu o swoim cierpieniu. Często ich pierwszym gestem po wejściu do świątyni jest położenie się krzyżem, albo przyniesienie niewielkiego drewnianego krzyża, co jest naturalne, bo każdy ma swój, własny, a tu znajduje najlepszego towarzysza w niesieniu ciężaru.

„Święte miejsce” – mówią okoliczni mieszkańcy, bo też od końca XVII wieku działy się za pośrednictwem tego obrazu liczne cudy, zwłaszcza uzdrowienia. Nie od razu obraz czczony był w kościele. Nim został przeniesiony do świątyni, modlili się przed nim członkowie rodziny Wielopolskich. Był cenną pamiątką rodzinną, darem samego papieża Innocentego XI. Otrzymał go hrabia Jan Wielopolski, który przebywał z poselstwem w Rzymie, poświęcił go zaś papież Urban VII. Został umieszczony w rodowej kaplicy właściciela Kobylanki, ale nie zagrzał długo miejsca, bo w pewnej chwili od obrazu zaczęło bić światło, a w końcu taka łuna, że pewnej nocy zbiegli się okoliczni mieszkańcy pewni, że w dworze wybuchł pożar.

Reklama

Hrabia Jan wiedział, co robić, więc obraz znalazł się w kościele, a konkretniej w bocznym prezbiterium. Był rok 1682. I tak się zaczęło. Posypały się cuda. I choć zaginęły kroniki i wyniki badań, przeprowadzonych przez kościelną komisję w 1728 r., wiadomo na pewno, że do 1882 r., czyli w ciągu 200 lat, odnotowano około 2 tys. wotów. Tysiące pielgrzymów, nie tylko Polacy z odległych stron, ale także ze Słowacji i Węgier, przybywało tu po siłę na dalszą część życia.

Każde sanktuarium wytwarza swoje zwyczaje, pielęgnuje tradycje, pieśni, procesje. Tak jest i w Kobylance. Stary przekaz mówi, że w roku, w którym wybuchła zaraza i cholera dziesiątkowała mieszkańców Gorlic, tak dramatycznie, że miejscowość mogła przestać istnieć, piętnaście panien ubranych na biało poszło w procesji do Kobylanki błagając Ukrzyżowanego o zmiłowanie. Zaraza ustała, mieszkańcy ufundowali sztandar na pamiątkę tego wydarzenia i do dziś wdzięczne prawnuczki idą co roku z Gorlic do sanktuarium. Mówią na nich „Maryjki” – piętnaście dziewcząt w białych strojach z lampionami uczestniczy też w procesji eucharystycznej w czasie odpustu w kościele parafialnym w Gorlicach.

Inną tradycją było nakładanie wieńców z kwiatów i ziół przez pielgrzymów, którzy po raz pierwszy przybywali do sanktuarium. A gdy docierali, składali je przed ołtarzem oddając cześć Ukrzyżowanemu.

Reklama

Burze dziejowe omijały jakoś kościół z cudownym obrazem. Gdy po rozbiorze Polski cesarz Józef II wydał wojnę Kościołowi i „zabobonom” i w ramach walki z przesądem zakazał pielgrzymek, hrabia Wielopolski wyprosił ten jeden wyjątek – do Kobylanki wolno było pielgrzymować. Tu trwała pamięć o niepodległej, wolnej Polsce, bo pielgrzymi polecali nie tylko swój osobisty ból, ale też cierpienie całego narodu, skazanego na niebyt. W czasie pierwszej wojny światowej, gdy w trakcie działań wojennych zaczęły płonąć okoliczne domy włącznie z zabudowaniami plebańskimi, kościół pozostał nietknięty. W czasie kolejnej wojny mieszkańcy okolic chronili się w Kobylance, szukając umocnienia. Było to przecież miejsce jakby stworzone do tego żeby wypłakać swój ból.

Tak jest do dziś. Strumień pielgrzymów nie ustaje, co roku jest ich około 30 tysięcy. Zwłaszcza w odpusty – na św. Michała, Podwyższenie Krzyża Świętego i Zielone Święta przybywa tysiące wiernych. Od ponad 70 lat sanktuarium opiekują się księża saletyni. Kultywują stare zwyczaje, dodają nowe. Biskup tarnowski Jerzy Ablewicz, który co roku w Wielki Piątek przyjeżdżał do Kobylanki żeby polecać Ukrzyżowanemu sprawy Kościoła, tak jak inni pielgrzymi twierdził, że umęczona twarz Człowieka, poddanego okrutnej egzekucji, o dziwo daje pokój i ukojenie.

To paradoks, ale paradoksy to Jego specjalność. Przecież obiecał jeszcze za życia, że krzyż, niesiony wraz z Nim, staje się w pewnej chwili dziwnie lekki. Także dla tych, którzy cudu nie wymodlili, a jest ich przecież większość. Wszystko jest tak jak wcześniej, nic zewnętrznie się nie zmieniło, a oni odczuwają pokój i pewność, że wszystko ma sens. Czy to nie jest cud?

Reklama

Błogosławiona Marianna

Sanktuaria pulsują. Trwają od stuleci, ale są i takie, które „ujawniają się” w pewnym okresie i nikt nie potrafi wyjaśnić, czemu tak się stało. Niezawodna intuicja Ludu Bożego, w którym obecny jest Duch Święty, prowadzi niewyjaśnionymi ścieżkami. Jest w tym pulsowaniu sanktuariów tajemniczy zamysł Boga, Który jest wiernym towarzyszem i zaopatruje podróżnych w to, czego najbardziej potrzebują w danej chwili.

Sanktuarium błogosławionej Marianny Biernackiej jeszcze nie powstało. Jest jedynie obelisk ku jej czci w Lipsku nad Biebrzą – wiosce, w której się urodziła, harowała i zdecydowała, że zamiast ciężarnej synowej – sama pójdzie na śmierć.

Istnieją biografie niekompletne, pełne luk, z których zostaje fragment – ten decydujący – najgorszy albo najświętszy w życiu człowieka. Podobnie jest z Marianną – jej życie było bardzo zwyczajne i jednostajne i choć wielu ludzi mogło o niej składać świadectwo, bo była członkiem rodziny, sąsiadką czy mieszkanką tej samej wioski, o czym tu było opowiadać? – O codziennej harówie? Nawet nie wiadomo, w którym dniu i miesiącu przyszła na świat. Być może była grekokatoliczką, tego też nie wiemy na pewno. Wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego, urodziła sześcioro dzieci, ale tylko dwoje przeżyło. 20 hektarów do obrobienia, gospodarstwo, prace domowe. Los podobny do milionów innych.

Ten jaśniejący fragment – przepustka do nieba – wydarzył się w czasie II wojny światowej. Niemcy musieli zemścić się na bezbronnej ludności cywilnej za zamordowanie niemieckiego policjanta przez partyzantów. Za jednego nadczłowieka – 50 podludzi – taka była ich „matematyka”. – Pewnie dlatego jesteście tak cenni, bo mieliście Goethego – mówi w identycznej sytuacji bohater serbskiego pisarza Antonije Isakovicia. System i buchalteria były identyczne na wszystkich terenach okupowanych przez rodaków Goethego – pewnego letniego dnia 1943 roku do domu Biernackich wtargnął niemiecki policjant i chciał aresztować syna Marianny, Stanisława i jego ciężarną żonę, Annę. Małżonkowie mieli już jedno dziecko i jego babka zwróciła na to uwagę: Panie, a gdzie ona pójdzie? Tu jedno dziecko, a drugie niedługo ma się urodzić, pójdę za nią.

Niemcowi było wszystko jedno, byle zgadzała się liczba, więc Marianna poszła. Została rozstrzelana wraz z synem Stanisławem i 47 mieszkańcami wioski 13 lipca 1943 r. w Grodnie. Gdy czekała w więzieniu na egzekucję prosiła bliskich jedynie o przysłanie jej poduszeczki i różańca, bo chciała umrzeć z różańcem w ręku.

Nie ma jeszcze sanktuarium, któremu by patronowała, ale od trzech lat pielgrzymują 2 sierpnia do Lipska rówieśnice Marianny – teściowe. Beatyfikowana w gronie 108 męczenników II wojny światowej w 1999 r. przez Jana Pawła II, przyciąga starsze kobiety, które modlą się o swoje rodziny, ale także przychodzą młode, które nie mogą zajść w ciążę.

Jest skuteczną orędowniczką obu grup, ale może bardziej potrzebują jej teściowe. Zważywszy na to, że teściowe nie mają dobrej prasy, a ilość dowcipów o nich ustępuje może jedynie ilości dykteryjek o blondynkach, zaś reklamy przedstawiają matkę męża lub żony jako skrzyżowanie czekisty z kontrolerem z Urzędu Skarbowego, jest to święta niezwykle na czasie i bardzo potrzebna. Nie tylko po to żeby złagodzić obyczaje. Gdyż również matki dorosłych dzieci mają się czego od Marianny nauczyć – że trzeba zniknąć z życia dziecka po to, żeby móc bardziej z nim być. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy ofiaruje mu się pełnię wolności. I dlatego to sanktuarium, mimo że go nie ma, mimo że dopiero się rodzi, a przyjeżdżające tu teściowe modlą się w pięknym kościele parafialnym, w końcu powstanie. Z wielkiej potrzeby. A nawet z konieczności.

Zabawa, czyli siła dziewictwa

Każde sanktuarium ma swoją legendę lub historię założycielską i są to historie radosne, piękne i tajemnicze jak bajki sprzed mody na dekonstrukcję – woły nagle stają dęba, a nawet klękają, samotni pasterze na odludziu lub pobożne niewiasty spotykają Matkę Bożą lub innych świętych, widzą łuny, tajemnicze światła. Wytryska źródełko, chromi zaczynają chodzić, niewidomi odzyskują wzrok… i wszystko jasne, tu ma być sanktuarium. Ta historia jest natomiast tragiczna i mroczna jak żądza wściekłego sołdata i kończy się samotną, rozpaczliwą walką i śmiercią od ciosów bagnetu w ciemnym, listopadowym lesie.

Sanktuarium w Zabawie, w którym znajdują się relikwie Karoliny Kózkówny, zaczęło „wzrastać” tuż po jej beatyfikacji w 1987 r. Jest bardzo młode, choć ma więcej lat niż ta wiejska szesnastoletnia dziewczyna – zamordowana przez anonimowego Kozaka. Ten, w ramach działań na froncie I wojny światowej znalazł się w niewielkiej wiosce niedaleko Tarnowa i zgodnie z przysługującym mu „prawem” wojennym szukał zdobyczy, czyli kobiety. Na wszystkich frontach świata we wszystkich czasach żołnierze uznają takie prawo za naturalne i każda wojna, prócz ofiar – zabitych, rannych i okaleczonych – pochłania także kobiece ofiary gwałtów, o których mówi się później półgębkiem lub woli w ogóle o nich zapomnieć, bo wiążą się z wyjątkowym upadkiem i zdziczeniem gatunku ludzkiego. Tak więc sołdat spróbował sięgnąć po to, co wydawało mu się oczywiste – bezbronną kobietę – i być może jego plan udałby się i zwiększył statystykę wojennych nieprawości, gdyby nie trafił na Karolinę.

A Karolina to „pierwsza dusza do nieba”, jak mawiał proboszcz w Zabawie, któremu gorliwie pomagała w pracy duszpasterskiej. Była więc wyjątkową istotą ta chłopska córka, która ukończyła cztery klasy szkoły powszechnej (później się dokształcała), czwarte dziecko spośród jedenaściorga rodzeństwa. Owszem, rodzina była pobożna, na dom Kózków ludzie ze wsi mówili „kościółek”, ale tu było coś więcej – ona od dziecka pragnęła należeć tylko do Boga. I realizowała to pragnienie w codziennej pracy, pomagając w świetlicy, ale przede wszystkim w kościele parafialnym, gdy uczyła dzieci katechizmu i modlitw i była członkinią wszelkich bractw i stowarzyszeń, które tu działały – Apostolstwa Modlitwy, Żywego Różańca, Bractwo Wstrzemięźliwości. Pracowała, śpiewała Godzinki głosem, który rozlegał się na całą okolicę, modliła się na różańcu. Pewnie jej życie upłynęłoby na codziennej wierności w małych rzeczach, gdyby nie nieprzewidziany los i heroiczna walka, stoczona w listopadową noc. W taką noc została, po sterroryzowaniu bronią rodziny, wywleczona z domu i zaciągnięta do lasu. Podobno próbowała uciekać, ale jej oprawca dogonił ją… a potem można jedynie snuć przypuszczenia…

Jej zmasakrowane ciało odnaleziono po dwóch tygodniach. Podobno jedną ręką jakby wskazywała niebo, w drugiej – trzymała swą chustkę, którą na co dzień okrywała głowę. I jeżeli zostałoby postawione pytanie, jak to się stało, że krucha, szesnastoletnia dziewczyna potrafiła stawić opór rozwścieczonemu mężczyźnie, odpowiedź musiałaby zostać zaczerpnięta z kategorii nadprzyrodzonych. To siła, jakie daje dziewictwo świadomie oddane Bogu, zwyciężyła napastnika i choć została zamordowana – Karolina ostatecznie odniosła zwycięstwo.

A ponieważ to śmierć jest najprawdziwszym sprawdzianem minionego życia odchodzącej osoby, tak i śmierć Karoliny odsłoniła siłę jej miłości. Już sam pogrzeb zgromadził tłumy – przybyło ponad 3 tysiące osób. Także niemal z dnia na dzień zaczął się szerzyć kult męczennicy za czystość. Na miejscu jej męczeństwa, które stało się też miejscem zwycięstwa, ustawiono krzyż z napisem „Ku pamięci 16-letniej Karoliny Kózkówny zamordowanej 18 listopada 1914 roku”, a trzy lata po śmierci przeniesiono jej ciało bliżej kościoła. Już wówczas zaczęli przychodzić tu ludzie, żeby się modlić o wstawiennictwo – o czystość i piękne przeżywanie dziewictwa.

Kościół potwierdził oficjalnie intuicję Ludu Bożego, tłumnie przybywających pielgrzymów, ale prawdziwy „boom” zaczął się po jej beatyfikacji. Do neogotyckiego kościoła w Zabawie zaczęli przybywać zwłaszcza młodzi ludzie żeby prosić swą rówieśnicę o wstawiennictwo u Boga. Ślubują czystość do dnia zawarcia małżeństwa i na pamiątkę zakładają srebrny „pierścień Karoliny”. Przyjeżdżają młodzi z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, bo jest ich patronką. Ale przychodzą też ludzie zmiażdżeni bólem, najbliżsi ofiar przemocy i przestępstw, a także tragicznych wypadków drogowych, którzy opowiadają o cierpieniu i bezsilności, którzy wypowiadają swój ból. W sumie do Zabawy przyjeżdża około 50 tys. pielgrzymów rocznie.

Pan Bóg chyba lubi paradoksy, bo miejsce, które tak bardzo obrosło bólem, tętni młodością i życiem, jest radosne i zapowiada coś dobrego. To dlatego efektem ponurego wojennego dramatu jest wewnętrzne światło, może takie jak z wizji pobożnych pastuszków? To nie przypadek, że obraz beatyfikacyjny przedstawia Karolinę jakby w tańcu, jakby lekko uniesioną nad ziemią, z chustką w dłoni. Jeżeli prawdą jest, że święci balują w niebie, Karolina musi być w jednej z pierwszych par, bo wszystko co złe i ponure u Boga kończy się radosną zabawą.

Gidle – kąpiel w winie – na zdrowie!

„Nie miałem pojęcia, że jest sanktuarium Uzdrowienie Chorych!” – tak napisał całkiem niedawno pewien młodzieniec, który zawitał do Gidel. Jest co podziwiać, bo nie tylko wspaniałe sanktuarium Matki Bożej Gidelskiej tu się znajduje, ale jeszcze dwie inne świątynie – modrzewiowy kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny i pokartuski – Matki Boskiej Bolesnej, który jest tak kunsztownie zbudowany, że jak się dobrze wygrzeje w lecie (nie trzeba zamykać odrzwi, w zimie mury przechowują ciepło i jest jakieś 10-12 stopni). Gidle są niewielką wioską, leżącą między Radomskiem a Częstochową. Całkiem nieźle jak na wioseczkę! Najstarsze zapisy opowiadają, że pewien kmieć, Jan Czeczek, gdy orał swe pole… Tak, tak, woły nie tylko stanęły jak wryte, ale nawet padły na kolana. Wówczas Czeczek zauważył w ziemi maleńką, dającą ukryć się w dłoni bazaltową figurkę Matki Bożej. Bił od niej blask, był więc znak, że ta figura jest wyjątkowa. Był rok Pański 1516, co kroniki pilnie odnotowują, więc jest to data początku sanktuarium. Ale nie wszystko poszło jak z płatka – Czeczek okazał się chytrusem i zaniósł znalezisko do domu. Schował figurkę w skrzyni. Jednak od tej chwili zaczęły się dziać okropne rzeczy – cała rodzina, jedno po drugim, zaczęła tracić wzrok. A figurka sama wychodziła ze skrzyni – dawała znak, że nie życzy sobie takiego więzienia.

Komunikat Pana Boga odczytała kobieta, która opiekowała się ociemniałą rodziną – czuła wspaniałą woń, sączącą się ze skrzyni. W końcu odkryła ukrytą figurkę, obmyła ją w wodzie, w której obmyli oczy członkowie rodziny Czeczków. Wszyscy odzyskali wzrok, figurka została zaniesiona do kościoła i taki był początek sanktuarium, gdyż sława maleńkiej „brzyduli” rozniosła się bardzo daleko.

Pewnie to dało początek „kąpiółce”. Raz do roku, w maju, maleńka figurka Maryi obmywana jest w winie, zanurzana w bardzo wielu pojemnikach z winem. To wino w maleńkiej ilości – może łyczka – piją pielgrzymi, a ojcowie – kustosze sanktuarium – wciąż przypominają, że to nie jakiś eliksir, a środek, za pośrednictwem którego może przyjść łaska.

Prawdziwie wspaniałą oprawę dla cudownej figurki wybudowali ojcowie dominikanie, którzy przybyli tu na początku XVII wieku i dzięki bogatym fundatorom oraz całkiem skromnym sponsorom, powstała jedna z najpiękniejszych świątyń w Polsce pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Mary Panny. Oprócz wspaniałych barokowych i rokokowych rzeźb, malowideł jest ta nieudolnie wyrzeźbiona w zapadłym średniowieczu, dziewięciocentymetrowa figurka Maryi, ustawiona we wspaniałej wnęce pozłacanych kolumn, tworzących wokół niej sklepienie. Tylko najwyższej klasy artysta mógł poradzić sobie z tak trudnym zadaniem artystycznym – maleńka postać Matki dzięki temu nabiera wielkości i wagi. To ona, a nie kolumienki, zdobienia, złocenia, przykuwa uwagę pielgrzyma. I jest też błyskawicznym moralitetem, że cechy narzędzia nie są dla Pana Boga istotne. Poza maleńkością i pokorą.

Te cechy Maryi przyciągały właśnie pokolenia pielgrzymów, którzy wyczuli, że tu Matka Boża lubi uzdrawiać fizycznie, co potwierdzało się nieraz, więc z czasem otrzymała tytuł „Uzdrowienie Chorych”.

Do Częstochowy szło się po zdrowie duchowe, do Gidel z prośbą o uleczenie z chorób ciała. O tym, że Matka Boża wysłuchiwała ich próśb świadczą liczne wpisy oraz tabliczki wokół ołtarza, malowane w XVII, ale zwłaszcza XVIII wieku.

Czego tu nie ma! Są opisy wszelkich uzdrowień, ale także historie ocalenia z płomieni, groźnych wypadków przy pracy i w podróży. Jeden z niedawno odnotowanych cudów, to uzdrowienie z czerniaka młodego mężczyzny w 2006 roku. Oczywiście, w archiwum sanktuarium jest szczegółowa dokumentacja medyczna, nic na gębę – są wyniki badań uzdrowionego, opinie lekarskie, zaświadczenia, całe pliki papierów i ostateczna konstatacja onkologów: tego happy endu nikt się nie spodziewał. Gdyż Kościół, owszem, uznaje cuda, ale przepuszcza je przez sto sit naukowych ekspertyz.

Na koniec warto jeszcze zapytać, a skąd się wzięli w Gidlach kartuzi? Sprowadziła ich wielka dziedziczka, Anna Oleska, podobno na złość dominikanom, z którymi się poróżniła. Chyba była bardzo na nich wściekła, gdyż sprowadziła kartuzów, aż z Kaszub, ale oni nie byli mocną konkurencją – siedzieli w swoich eremach spędzając czas na modlitwie i pobożnej lekturze, uprawiali zioła, warzywa, ale duszpasterstwem się nie zajmowali, gdyż mieli pustelniczą regułę. Byli tu do roku 1819, do czasu, gdy car Mikołaj I zlikwidował zakony kontemplacyjne w swoim Imperium. Kościół Matki Boskiej Bolesnej wówczas opustoszał, ale po czasie zaradni parafianie uznali, iż należy go zagospodarować, więc został kościołem parafialnym zastępując stareńką Marię Magdalenę. I tak mieszkańcy wioski mają dziś bogaty wybór – przecież w Gidlach są, aż trzy kościoły. Włącznie z tym, w którym jest cudowna figurka Maryi i winko, przynoszące (czasem) zdrowie.

Babcia Anna z Góry

Babcie mają swoje ulubione trasy. Ta prowadzi na polsko-niemiecką górę na Opolszczyźnie, gdzie od pięciu wieków ma swoje sanktuarium babcia Pana Jezusa, św. Anna Samotrzecia. Samotrzecia – ginące w zapomnieniu staropolskie słowo, nieraz opatrznie rozumiane, oznacza jedną, wyróżnioną osobę wraz z osobami towarzyszącymi – w tym wypadku rzecz jasna, z córką Maryją i wnukiem Jezusem. Anna trzyma ich jak niemowlęta, na rękach. Figurka ma tylko 52 cm „wzrostu” i została wyrzeźbiona w XV w. z drewna lipowego.

W historii związanej z tym sanktuarium powtarza się znany też z innych przekazów motyw z wołami. Kiedy pewien Hiszpan wracał z wojny, miał wóz załadowany łupami i nagle woły stanęły jak wryte… Ale on, tak jak ludzie jego czasów, potrafił odczytać przesłanie Pana Boga. Hiszpan zostawił więc figurkę, a ona w ciągu stuleci przyciągnęła tłumy pielgrzymów.

Kiedy w 1983 roku Jan Paweł II odwiedził to miejsce, użył określenia: „Góra ufnej modlitwy”. Modlitwy dwóch narodów – Polaków i Niemców, bo i Polacy, i Niemcy budowali tu sanktuarium przez pięćset lat.

Najpierw był polski możnowładca Jan Strzała, który pod koniec XV wieku ufundował pierwszy kościół. Później, w XVIII wieku, członkowie rodu niemieckich grafów de Graschin wybudowali Kalwarię – 40 kaplic. Pół wieku wcześniej sprowadzili tam franciszkanów (był to jeden z nielicznych pozytywnych skutków Potopu szwedzkiego, w skutek którego franciszkanie prowincji małopolskiej stracili klasztory, więc szukali nowych miejsc zamieszkania). W tamtym czasie nad Górą niektórzy mieszkańcy widzieli wielką jasność, grafowie utwierdzali się więc w przeświadczeniu, że Pan Bóg daje im sygnał: Tu się módlcie. I się modlili. Przychodzili tam szczególnie ludzie starzy.

W 1765 r., z okazji uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej, na Górę św. Anny przybył biskup wrocławski, tłum był tak duży, że – jak zapisał kronikarz – hierarcha rozdawał Komunię św. aż do zmęczenia.

„Góra Św. Anny jest miejscem nadającym się wybornie do nabożeństwa, gdzie słaby znajduje siłę, cierpiący pociechę, pobożny wezwanie do wytrwałości, a grzesznik poszukiwany spokój. Przeżywane tam uroczystości są prawdziwymi dniami zbawienia…” – pisał inny kronikarz.

W 1864 r. sanktuarium odwiedziło 42 tys. pielgrzymów. W XIX wieku do dotychczasowych pielgrzymów dołączyli pątnicy z Górnego Śląska, gdy zakazano im pielgrzymować na Jasną Górę.

Tłumy przybywają nadal, co roku odnotowuje się kilkaset tysięcy. Kogo tu nie ma? Ministranci, dzieci i młodzież, motocykliści, hodowcy gołębi, ale szczególnie dziadkowie i babcie. Klękają przed figurą swojej patronki, potem rozprostowują stare kości i idą wpisać się do Księgi Intencji i Łask. Wstawiają się szczególnie za wnukami. Proszą św. Annę, żeby ich dzieci i wnuki brały przykład z właściwych autorytetów. Dorzucają też prośbę: „spojrzyj na seniorów, by ich życie było znośne”.

Odpust na Górze świętej Anny można uzyskać m.in. 26 lipca, 15 sierpnia, 14 września.

Patronka Rodzin z Leśniowa

Choć do Leśniowa, przedmieścia Żarek, od wieków przyjeżdżają całe rodziny, by modlić się przed figurką Maryi, to dopiero czterdzieści lat temu, nadano tam Matce Bożej tytuł Patronki Rodzin.

Rodziny są właściwie wszędzie, w każdym sanktuarium i bezapelacyjnie zajmują pierwsze miejsce w rankingu intencji modlitewnych. Pielgrzymi proszą o zdrowie i pokój, jedność i wierność, ale też pracę czy wyjście z nałogu kogoś z członków rodziny. A cała ta ludzka bieda składana jest u stóp jeszcze mniejszej niż w Skępem figurki, która jest poręką Jej natężonego tu działania.

Została wyrzeźbiona w XIV wieku z lipowego drewna. Uśmiechnięta, pogodna Maryja w błękitno-szafirowym płaszczu i czerwonej sukni trzyma na ręku Pana Jezusa. Tym razem na początku nie było pobożnych pastuszków, którzy zauważyli światło, rzeźbę zostawił tu, jak mówią najstarsze przekazy, książę Władysław Opolczyk. Był w drodze na Jasną Górę z cudowną ikoną Bogurodzicy, którą miał ofiarować ojcom paulinom. Dni były niezwykle upalne, lasy nieskończone i wysuszone, ani kropli wody w pobliżu. I tam, gdzie stanął na popas wraz ze świtą, wytrysło nagle źródło. Książę nie miał wątpliwości, że to znak opieki Matki. Zostawił więc w tym miejscu kapliczkę i niewielką figurę Maryi.

Jest więc Leśniów odpryskiem jasnogórskiej wyprawy Władysława, który chciał uświetnić jedno sanktuarium, a przyczynił się do powstania drugiego, nadprogramowego.

Tym miejscem także opiekują się ojcowie paulini, którzy opracowali szczegółowy harmonogram dla rodzin. W pierwszą niedzielę miesiąca mężowie i żony odnawiają przyrzeczenia małżeńskie, w drugą ojcowie specjalnie błogosławią maluchy, w trzecią – całe rodziny, w czwartą kobiety ciężarne, które otrzymują na pamiątkę białe wstążki.

A cuda się zdarzają.

Kilka lat temu młody człowiek chory na sepsę wyzdrowiał po modlitwie ojców paulinów. Na znak wdzięczności znany tekściarz Zbigniew Książek ułożył oratorium „Siedem Pieśni Maryi”, o którym od dawna marzył ojciec przeor Zbigniew Ptak.

Ale są też cuda znane tylko tym, co przyszli dziękować. „Dziękuję za wszystkie małe rzeczy, z których składa się moje życie” – napisała anonimowa pątniczka. Najwyraźniej pokrewna dusza Miriam z Nazaretu.

Odpust można tu uzyskać 2 lipca.

Skępe i najpiękniejsza figura Matki Bożej Brzemiennej

Zaczyna się od znaku. Od objawienia w lesie tajemniczego światła i wielu cudów mniejszych i większych, doznanych przez okoliczny lud. W przepięknych okolicach Skępego między pięcioma jeziorami, ponad pięćset lat temu pasterze to światło widzieli i już wiedzieli, że to miejsce miłe jest Bogu, a trzeba przyznać, że kiedyś ludzie mieli wyostrzony słuch i wrażliwość na Boże komunikaty. Ludzie zaczęli się gromadzić w miejscu ukazującego się światła, to skłoniło mieszkającego w Kruszwicy kasztelana Mikołaja Kościeleckiego – którego córka Katarzyna nie miała władzy w nogach – do wystawienia drewnianej kaplicy. Gdy Katarzyna wyzdrowiała, sama udała się do Poznania, gdzie zamówiła figurę Matki Bożej.

Przybyła do Skępego i już została. Jest z lipowego drewna, niezbyt wysoka – niecały metr. Delikatna, bardzo młoda, ze złożonymi dłońmi. Spodziewa się Dziecka. Z tkliwymi oczami, jak zauważyli pielgrzymi, którzy się w nią wpatrywali. Taka młoda, a wzięła na siebie ogromny ciężar. Nie tylko swojego życia, ale wszystkich, którzy przychodzą. A przychodzą kobiety w ciąży, bo to sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej i kobiety proszą o opiekę. Wiadomo – kobieta kobietę zrozumie, więc o tę kobiecą solidarność im chodzi. Przychodzą i te, które nie mogą mieć dzieci. I całe rodziny, by tym tkliwym wzrokiem ich ogarnęła.

Zaczyna się od znaku. Od objawienia w lesie, tajemniczego światła i wielu cudów mniejszych i większych, doznanych przez okoliczny lud. Tak było i w Skępem. Już pod koniec XV wieku, gdy lud zaczął się gromadzić przy drewnianej kapliczce, przybyli bernardyni. Potężni fundatorzy i prości ludzie dawali ofiary – powstał piękny kompleks klasztorny z wybitnymi dziełami sztuki.

A Ona jest taka maleńka, dłonie złożyła do modlitwy i właśnie dlatego ma moc wymodlenia happy endu – zaskakujących narodzin, odnowienia nadziei.

Odpust można tu uzyskać 7 i 8 września – w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę