Nasze projekty
Fot. Víctor Rocha/Cathopic

Niedziela ostatniej szansy

Kiedyś w Niedzielę Palmową byłem na mszy w Londynie. Proboszcz na kazaniu powiedział do wiernych: „Nie wiem, czy pamiętacie Ewangelię sprzed pięciu tygodni. Mówiła o modlitwie, poście i jałmużnie. Daliście ją komuś? Bo jak nie, to kończy wam się czas. Macie jeszcze cztery dni”.

Reklama

Warto było widzieć tych ludzi, którzy naraz odkryli, że przez pięć tygodni jeszcze nikomu nic nie dali. Ma się poczucie, że liturgia to tylko zabawa, że bawimy się w słuchanie Słowa. Posłuchali, dali sobie głowę posypać popiołem, ale kieszeni im to nie otworzyło. Temat jest trudny.

Chciwość umiera w człowieku dwie godziny po śmierci

Ewangelia nie daje żadnych złudzeń. Najporządniejszy młody człowiek, który przyszedł do Jezusa, mówi: Przestrzegałem wszystkich przykazań od dziecka… Ale Chrystus stawia go przed taką perspektywą: W porządku, jednego ci brakuje – idź i sprzedaj swój majątek, rozdaj pieniądze ubogim, a potem chodź ze Mną. I on się poddaje. Nie ma go co osądzać. Porządny, religijny, żyjący według Prawa, przestrzegający przykazań – ale jak go Chrystus trafił w kieszeń, skończyło się na niczym. Życie z jałmużny, życie na czyjś koszt nie jest łatwe. Chrystus jest wzorem umiejętności życia z jałmużny.

W rozdziale 8 Ewangelii, święty Łukasz mówi, że Chrystus wędruje po Ziemi Świętej w towarzystwie uczniów i kilku kobiet, które utrzymują Go ze swojego mienia. Te kobiety dają pieniądze, aby Chrystus i Jego uczniowie mogli jakoś żyć. Wśród tych kobiet jest też Maria Magdalena. Zastanawiałem się, czy Chrystus mógł nie wiedzieć, skąd Maria Magdalena miała pieniądze. Wzięlibyście pieniądze zarobione prostytucją? Przez kilkanaście wieków Kościół mówił, że nie można brać takich pieniędzy. Prawnicy kanoniści utrzymywali, że nie wolno brać jałmużny, która pochodzi z niegodziwych zarobków. A Chrystus brał pieniądze od Marii Magdaleny. Jeżeli nie weźmiecie takich pieniędzy – zabijecie człowieka. Ktoś doskonale wie, że jest grzesznikiem, ale odnajduje w sobie jakieś dobro. Jeżeli okażecie mu pogardę („nie jesteś wart, żebym brał twoje brudne pieniądze”), to w imię swojego idealizmu zabijecie go.

Reklama

Miłosierdzie jest jałmużną z tego, czego nie mam, z mojej nędzy

Bo każda inna jałmużna jest nie z miłosierdzia, tylko ze sprawiedliwości. Tobiasz (4, 16) wyraża to genialnie: „Ze wszystkiego, co ci zbywa, dawaj jałmużnę, a oko twoje niech nie będzie skąpe, gdy ją dajesz”. Kiedy masz coś, co ci zbywa, bo zaspokoiłeś już wszystkie swoje godziwe potrzeby i masz ponad stan – dawaj jałmużnę. Charakter tej normy jest totalny. Kiedy ci zbywa, bo kupiłeś sobie już te dwie sutanny, masz buty zimowe i letnie, a w dodatku dwie pary na salę gimnastyczną, jakiś przeciętny samochód, jeśli jesteś diakonem, czyli jeśli zapewniłeś sobie jakiś godziwy poziom – to nic, co jest ponad to, nie jest twoje. I kiedy się tym dzielisz – a Tobiasz mówi, że masz się dzielić wszystkim, co ci zostało – robisz to nie z miłosierdzia, ale w imię sprawiedliwości, żeby było jasne.

Nie nazywajcie miłosierdziem tego, co jest wyłącznie sprawiedliwością. To jest stara zasada Kościoła i dobrze, że Benedykt XVI ją przypomniał, bo z taką mocą i precyzją ostatni raz mówił o niej chyba Kościół wczesnośredniowieczny (uważany przez nas często za prymitywny i barbarzyński). W stosowanych przezeń księgach pokutnych wielokrotnie natrafiamy na normę: duchowny, który się nie dzieli swoimi superflua, ma być – uwaga! – ekskomunikowany. Pokażcie mi dzisiaj, w uczonym Kościele XXI wieku, księdza, który uznaje to za swoją zasadę. W starym penitencjale irlandzkim z roku 800 jest napisane: Ktokolwiek gromadzi dobra ponad miarę, jeśli czyni to z niewiedzy (!), powinien trzecią część oddać ubogim. Wyjdźcie dzisiaj na ambonę i powiedzcie to ludziom…

Oczywiście, że to nie jest łatwa nauka, bo jak określić to, co zbywa? Co innego zbywa człowiekowi w Polsce, a co innego na Białorusi. Załóżmy, że ktoś z was odkryje w sobie powołanie misyjne i uzna, że powinien pojechać na Wschód albo do Afryki. To, co tutaj godziwie posiadasz, tam może być znacznie ponad stan. Żyjemy w kraju, w którym przeciętna rodzina ma auto. W porządku. Ale możesz być gdzieś na ziemi, gdzie przeciętna rodzina ma ledwo osła. I to, co tutaj posiadałeś godziwie, tam już musisz rozdać. Oczywiście może być też inaczej. Możesz odkryć powołanie do posługi w Kościele w Stanach Zjednoczonych czy Szwecji. Tam ten poziom godziwego stanu posiadania leży wyżej. Wtedy we własnym sumieniu trzeba zdobyć uczciwe rozeznanie.

Reklama

Nie jesteśmy właścicielami, lecz zarządcami

Papież Jan Paweł II w czasie swojego pobytu w Polsce mówił do księży: Niech wasz majątek będzie blisko średniej, i to jeszcze troszkę w dół. Popatrzcie, jaka jest średnia stopa życiowa kraju, odejmijcie sobie troszeczkę i niech to będzie poziom waszych aspiracji majątkowych. To jest to samo, co Kościół zawsze mówił, tylko inaczej sformułowane.

Papież Benedykt pisze tak: „Nie jesteśmy właścicielami, lecz zarządcami dóbr, które posiadamy, nie można ich zatem traktować jako wyłącznej własności, lecz trzeba je uznać za środki, którymi posługuje się Pan, wzywając każdego z nas, by stał się pośrednikiem Jego Opatrzności względem bliźniego”. Genialne zdanie.

To, co mamy, nie jest naszą wyłączną własnością, ale po co nam jest dane? Żeby człowiek stał się pośrednikiem Opatrzności Pana względem bliźniego. Teraz to, co przed chwilą mogłoby wydawać się okrutną normą, wymaganiem ponad miarę – weź z tego, co ci zbywa, podziel się, i to jeszcze będzie sprawiedliwość, a nie miłosierdzie – nabiera innego sensu. Papież pomaga nam przeczytać to pozytywnie. To nie jest wymóg całkowitej rezygnacji ani podpowiadanie człowiekowi, że ma się wyrzec mamony, bo ona jest niegodziwa, tylko to jest podpowiedź: Bogu dziękuj, że posiadasz, bo w ten twój pieniądz wpisane jest powołanie. Odczytaj swój pieniądz w kategoriach powołania. Powołania do czego? Do tego, żebyś był narzędziem Opatrzności Boga wobec bliźnich.

Reklama

Pan Bóg chce być Opatrznością. W jaki sposób to robi? Ano w taki, że dał ci grosz. Nie dla ciebie, tylko dla twojego bliźniego.

Nie jesteśmy właścicielami, lecz zarządcami – o tym mówi przypowieść z 12 rozdziału Ewangelii świętego Marka, od której zaczęliśmy. Można tę Ewangelię oczywiście odczytywać rozmaicie, ale można też ją przeczytać w taki, bardzo konkretny, sposób: to, co posiadasz, Pan Bóg dał ci w dzierżawę. Starożytny Kościół uważał, że to, co ma, jest mu dane w zarząd, w gubernację, a właścicielami tego są ubodzy. Mam swoje pieniądze, ale jest jeszcze to, co mamy razem, jako Kościół. Kto jest właścicielem majątku, który posiadają parafie? Kościół starożytny mówi jasno: res pauperum – to jest własność ubogich. I w imieniu ubogich Kościół tym majątkiem zarządza. Każdy wie, kim jest syn właściciela winnicy z Ewangelii, którą przeczytaliśmy. Byłem spragniony, byłem nagi, byłem głodny, byłem w więzieniu… To jest Syn, który przychodzi. Jest wielopostaciowy, ma wiele twarzy i On jest dziedzicem tego majątku. A my mówimy: zabijmy go, to Jego dziedzictwo będzie nasze.

Fragment książki „Rekolekcje. Modlitwa, post, jałmużna” abp Grzegorza Rysia


Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę