Nasze projekty
fot. flickr.com/episkopatnews

Święci chcą z nami rozmawiać

Zazwyczaj myślimy o nich jak o herosach i ludziach idealnych, ale oni też mieli swoje słabości, zmagania i często nieciekawe życiorysy. Ale tym, co łączy ich wszystkich jest Bóg, wiara i dążenie do doskonałości, przez drogę pełną wzlotów i upadków. Teraz, już jako święci, są towarzyszami naszych codziennych spraw i problemów.

Reklama

Fragment pochodzi z książki „Święci codziennego użytku”


 

Jest takie opowiadanie Marka Twaina, w którym idący do nieba chrześcijanie na wejściu żądają, by dać im śpiewnik, podręczną harfę, aureolę i parę skrzydeł. Następnie ze zdumieniem odkrywają, że niebo to nie udawanie, że jest się koktajlem z organisty, ministranta i katechetki. Że niebo (jak to powiedział z kolei chyba Peter Kreeft) jest utkane z relacji, ale każdy może sobie tu wybrać zawód i spełniać się, robiąc to, co kocha. „Nie umieramy w formie skończonej”.

Niebo nie kastruje człowieka, przeciwnie – temu, co w nim jest dobre, dodaje supermocy. Niebo to nie stagnacja, to spełnienie. Po co wydłużać i tak już niemożebnie długaśny rząd książek o jego mieszkańcach? Właśnie po to, by po raz kolejny przypomnieć, że tamta rzeczywistość ma się tak do tego, co przeżywamy teraz, jak tort do jajek albo jak dom z cegły do gliny. Patrząc na świętych, widzę, co może powstać z materii, którą teraz jestem. I to właśnie oni są najlepszym dowodem, że w niebie nie będzie nudy. Skąd by się tam wzięła, jeśli trafiły tam tak kompletnie odmienne pasje, talenty, poczucie humoru, wrażliwości, charaktery?

Reklama

Katolicki Zachód od jakiegoś czasu świętych ma generalnie w nosie. Może jesteśmy tak przekonani o własnej samowystarczalności, że nie potrzebujemy już – jak nasi dziadkowie – specjalnej pomocy z Góry, może nasiąkliśmy protestanckim myśleniem, w którym nie czci się świętych. 

flickr ludzie modlitwa swieci (2)
fot. flickr.com/episkopatnews

Relacje ze świętymi w zasadzie tylko w prawosławiu przybierają rozmiary niespotykane w innych gałęziach naszej wyznaniowej rodziny. Bracia wschodni mają totalnego hysia na punkcie relikwii, ikon, nabożeństw adresowanych do świętych. Dlaczego? Bo w tej duchowości idzie się raczej drogą opisanego w tej książce świętego Charbela (a on z kolei naśladował ojców i matki pustyni): człowiek całe życie zmaga się przede wszystkim z sobą samym. Idzie, bacznie siebie obserwuje, a gdy się zrani, „przykłada” w to miejsce Ewangelię i patrzy, czy to działa.

Reklama

Dopiero gdy nauczy się czegoś sam o sobie, zaczyna przyjmować uczniów, radzić innym. To dlatego w prawosławiu raczej nie ma misjonarzy, „nowych ewangelizacji”, a mnisi całe życie „doczyszczają się” wewnętrznie. Za to ich święci zaczynają robić cuda po śmierci. To wtedy stają się pełną gębą lekarzami, cudotwórcami, duszpasterzami. Przykładów znajdzie się w tej książce mnóstwo. Na Zachodzie, myśląc o świętych, szukamy ciekawych życiorysów. Był interesujący – fajnie. Kolejny król, pustelnik albo zakonnica – nudy na pudy. Na Wschodzie święty to żyjący z dala od ludzi mistrz kung-fu, który całymi latami doprowadzał do perfekcji sztukę łączenia oddechów i ruchów, w naszym kręgu kulturowym święty to bardziej bohater, ekspert, celebryta. Z moich obserwacji wynika, że im dalej na zachód, tym ekscytacja zagadnieniem słabnie. A szkoda. Omijając świętych, amputujemy dobrowolnie jakąś część siebie samych. A oni przecież mogą wyleczyć z wielu duchowych paranoi.

Spójrzcie tylko na ludzi opisanych w tej książce: są tu ludzie Wschodu i Zachodu. Jest tu skończony histeryk będący genialnym tłumaczem, kobieta konkret, która cokolwiek z wiary zaczęła rozumieć po czterdziestce. Jest wieczny Hamlet, który był ministrem wojny, profesor medycyny, który dostał nagrodę od Stalina, jest pustelnik, jest fryzjer damski, były gangster, poeta – śpiewak i jest facet, który zginął, surfując koło Rio de Janeiro. Oni wszyscy osiągnęli w chrześcijaństwie szczyty własnego rozwoju. Jeśli doskwiera ci poczucie, że niełatwo zmieścić się w ławkach, patrz nie na wikarych i aktywistów parafialnych, podnieś głowę i popatrz na świętych. „W domu Ojca mojego jest mieszkań wiele”, mówił Jezus. O mniejszym i większym metrażu. Odpowiednich dla miłośników życia w mieście i hucznych domówek oraz relaksu na wsi, na tarasie, przy grillu.

Surfer na ołtarzach
Guido Schäffer – surfer, trwa jego proces beatyfikacyjny

Reklama

Jest drugi powód, dla którego warto zreanimować swoją więź ze świętymi. Z nimi jest trochę jak z posłami. Konstytucja mówi, że poseł w momencie wyboru przestaje reprezentować jakąś partię czy grupę, od tej chwili – choć nadal należy do partii i jeździ do swojego okręgu, reprezentuje cały naród. Święty – nieważne czy był w zakonie, czy był ojcem rodziny, pochodził z Salwadoru czy z Rosji – może zająć się i zaopiekować każdym, za każdego czuje taką samą odpowiedzialność. Jasne, ludzie poszufladkowali ich sobie jak lekarzy specjalistów: jeden ma załatwiać zniknięcie pryszczy, inny wypraszać kasę, jeszcze inny łagodzić pokusy cielesne. Uważam, że to nie ma większego sensu, wolę chyba myśleć o tym w bardziej wschodniej perspektywie.

Gdy zacznie się relację ze świętym zupełnie inaczej: nie przyjdzie doń jak do szewca, ale jak do kogoś, z kim można się zaprzyjaźnić, do mistrza, relacja stanie się dużo głębsza i więcej można z niej wynieść. Bo co, jeśli idącemu do szewca zacznie się rżnąć nagle ząb mądrości? Zostawi go i będzie leciał sprawdzać w internecie, który ze świętych z kolei zajmuje się sprawami paszczowymi? Święci dzięki różnorodności swoich losów (ale też i mimo niej) mogą pokazać, że tak naprawdę nieważne, kim jesteś i co robisz, ważne, że zawsze – nawet gdy rozpadnie ci się małżeństwo albo wyleją cię z pracy – masz nadal po co żyć i czym się zająć, bo nadal masz siebie. A tylko gdy naprawdę będziesz miał siebie, będziesz w stanie dać siebie światu.

Zamiast więc latać od okienka do okienka, lepiej zbudować własną brygadę, własny pitstop świętych, którzy od teraz będą iść z tobą przez resztę życia. Chciałbym, by ta książka była praktycznym przewodnikiem pomagającym samemu powołać do życia takie niebiańskie zaplecze, grupę wsparcia wysokościowego. Trzeba ich wybrać starannie, a zanim się wybierze – choć trochę obwąchać się i poznać. Dać na to szansę sobie, ale i konkretnemu świętemu. Święci to przecież ludzie, a z ludźmi jest tak, że jeden ci przypasuje, a z drugim – mimo że nic do niego nie masz – nie nadajecie na tych samych falach. Święci są nam potrzebni, ale czy my przypadkiem nie jesteśmy też czasem potrzebni świętym? Możemy zrobić za nich to, czego oni nie zdążyli zrobić kiedyś albo chcieliby dziś, patrząc na to, co się dzieje na ziemi.

flickr ludzie modlitwa swieci jadwiga
fot. flickr.com/episkopatnews

Relacja ze świętym naprawdę rozkwita, gdy z interesownego monologu zmienia się w dialog. Gdy poznajesz przyjaciela, ale on też poznaje ciebie – o ile łatwiej mu wtedy zasypywać cię zupełnie nieoczekiwanymi prezentami.Zrozum jednak – błagam – że nigdy go nie zdobędziesz, jeśli nie zaczniesz szukać! Zastanawiam się, czy mizeria naszych relacji ze świętymi nie bierze się z uogólnionej bierności naszego chrześcijaństwa, z poczucia, że naszym zadaniem jest wyłącznie „się nadstawiać”, że wszystko tu musi zrobić się samo. A przecież to aktywność ziemi powoduje reakcję nieba. Święta mistyczka Hildegarda z Bingen wyłożyła to najmocniej jak można, formułując szokujące zdanie: „Jeśli w człowieku nie ma pytania, w Duchu Świętym nie ma odpowiedzi”.

Pewnie wielu czytelników ma już swoich ulubionych patronów. A gdyby tak – w imię zachłystywania się różnorodnością tego świata – poszerzyć nieco grono znajomych na niebieskim Facebooku? Proponuję na początek pięćdziesięciu dwóch świętych do wyboru. Dlaczego akurat tych? Bo z nimi akurat mam bardzo serdeczną relację. Wszystkich ich lubię, intrygują mnie, kręcą, drażnią, do wszystkich z nich czasem się modlę i nieraz przekonałem się, jak uważnie słuchają. Są tu święci katoliccy, prawosławni, tacy, których nigdy oficjalnie nie kanonizowano (ale raczej na bank wiadomo, że są w niebie), oraz tacy, którzy czekają na formalne przyznanie aureoli. W niebie nie ma przedzielonych elektrycznym pastuchem zagród dla katolików, protestantów czy Koptów. Bóg to nie Stadion Narodowy z lepszymi sektorami dla tych, co już dorobili się tytułu świętych, i ciut gorszymi dla tych, co dochrapali się dopiero Sługi Bożego.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę