Nasze projekty
fot. Jessica Rockowitz/ Unsplash

Rodzina wyzwala dobro

Małżeństwo to nigdy nie jest sielanka. Zawsze pojawiają się kryzysy - mniejsze lub większe. Jednak nie oznacza to, ze małżonkowie już się nie kochają, czy też, że małżeństwo można zakończyć.

Reklama

O sile rodziny, dylematach matki, równowagą między życiem rodzinnym i zawodowym, a także sytuacji rodzin wielodzietnych w Polsce z aktorką Dominiką Figurską rozmawia Monika Burczaniuk.

Jak Pani godzi rolę żony i matki piątki dzieci z zawodem aktorki?

Czasem żartuję, ze wcale nie godzę tych ról, bo są nie do pogodzenia. Teoretycznie oczywiście. W praktyce moja praca ma ogromny atut: wykonuje się ja w trybie nienormowanym. Czyli po prostu nie muszę przebywać w pracy w określonych zawsze godzinach, od rana do wieczora, pięć dni w tygodniu. Pracuję w rożnym czasie, w rożnych miejscach. A tym samym, mimo trudów, które się z tym łączą, mogę dostosowywać moją pracę do życia rodzinnego. Oczywiście, czasem jest to karkołomne, czasem wymaga nieprzespanych nocy i ogromu pracy, ale moim zdaniem warto. Praca daje mi zdrową odskocznię od życia rodzinnego, wielodzietnego. A dom i dzieci pozwalają mi nabrać zdrowego dystansu do tzw. kariery zawodowej.

Reklama

Stanęła Pani w obliczu dramatu zagrożenia życia dziecka, lekarz zalecał aborcję?

Rzeczywiście, gdy okazało się, że jedno z naszych dzieci może być chore genetycznie, od jednego z lekarzy usłyszałam, że w tej sytuacji możliwa jest tzw. legalna aborcja. Jednak nigdy bym jej nie dokonała. Nawet gdyby nasze dziecko rzeczywiście było chore. Choroba dziecka to powód, by je jeszcze bardziej kochać. Niestety bardzo wielu lekarzy, zamiast wesprzeć kobietę, która oczekuje na chore dziecko, sugeruje właśnie tzw. terminację, jako antidotum na jej rozterki. Rozwiązaniem problemu jest otoczenie kobiety i całej rodziny wszechstronną pomocą. Psychologiczną, lekarską, skierowaniem (gdy trzeba) do hospicjum prenatalnego. Kobieta, która otrzyma prawdziwą pomoc – zapewne dokona dobrego, świadomego wyboru. Nie będzie działać pod lekarską presją.

Co poradziłaby Pani osobom, które mimo początkowego entuzjazmu, nie czują się spełnione w małżeństwie? Są zmęczone życiem rodzinnym?

Reklama

Małżeństwo to nigdy nie jest sielanka. Zawsze pojawiają się kryzysy – mniejsze lub większe. Jednak nie oznacza to, ze małżonkowie już się nie kochają, czy też, że małżeństwo można zakończyć. Jeśli naprawdę uznamy, ze nasze małżeństwo jest pobłogosławione przez Boga, że to On nas złączył, nie może być mowy, byśmy sami, po ludzku, je rozdzielili. Nawet gdy przychodzi kryzys, po prostu trzeba iść razem dalej. Być może warto skierować się na terapię. Być może wystarczy znów żyć wiarą, wspólną Eucharystią i modlitwą. Kryzys uda się zwalczyć, jeśli tylko po prostu bardzo będziemy tego chcieli. Natomiast zmęczenie życiem rodzinnym to również jakaś próba. I chyba każde z małżeństw jej doświadcza. Każde z małżeństw również powinno znaleźć własną drogę, własna receptę na to, by to zmęczenie nie stało się permanentne. Wierzę głęboko, że każde z małżeństw jest w stanie najlepiej sobie pomóc. Znaleźć odpowiednią drogę dla siebie.

Jest Pani współautorką książki „I co my z tego mamy?”, no właśnie co Pani z tego ma? Jaka jest rola rodziny w Pani życiu?

I co ja z tego mam? Szczęście. Gdyby nie moja rodzina, mój mąż i moje dzieci, byłabym zupełnie innym człowiekiem. Obawiam się, że dużo mniej szczęśliwym. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Daje radość, spełnienie i jest sposobem, by coraz bardziej pracować nad sobą. Nad swoimi wadami, słabszymi stronami. Rodzina wyzwala dobro.

Reklama

Z jakimi problemami borykają się rodziny wielodzietne w Polsce, jak można im pomóc?

Rodziny wielodzietne to najbardziej dyskryminowana grupa społeczna w Polsce. Borykają się nie tylko z problemami finansowymi (mimo, że rodzice pracują, mimo, że statystycznie są świetnie wykształceni i zaradni, to jednak ich pensje muszą być dzielone na większą liczbę osób w rodzinie). Borykają się też nadal z ostracyzmem społecznym, który dotyka duże rodziny szczególnie w mniejszych miejscowościach. O ile w dużych miastach już nie dziwi rodzina wielodzietna, o tyle na prowincji rodziny wielodzietne są często traktowane jak patologia. To bardzo boli, bo jest niesprawiedliwe i opiera się na fałszywych stereotypach. Moim zdaniem rodziny wielodzietne muszą być wspierane przez państwo w sposób mądry i wszechstronny. Choćby tak jak w krajach zachodnich: poprzez likwidację podatku dochodowego. Wtedy szanse wielodzietnych rodzin będą równe. Ważne jest też przedstawianie rodzin wielodzietnych w prawidłowym świetle: bez opisywania ich laurkowo, ale też bez szkodliwej i nieprawdziwej patologizacji.

Jak widzi Pani rolę Caritas w życiu polskich rodzin?

Tak naprawdę moim marzeniem jest, by instytucje takie jak Caritas nie musiały gościć w polskich rodzinach. Nie musiały ratować przed biedą. Nie musiały im po prostu pomagać. Wolałabym, żeby to rodziny mogły wspierać potrzebujących, chociażby pracując wolontaryjnie w instytucjach pomocowych. Boli, gdy prawidłowo funkcjonujące rodziny, muszą szukać finansowego wsparcia. Chociażby w formie darów rzeczowych czy żywnościowych. Rolą państwa jest takie zabezpieczenie rodzin, by nie musiały prosić o wsparcie. Oczywiście dobrze jest, gdy istnieją pozarządowe miejsca pomocy. Jednak fakt, że musi być ich tak dużo – niepokoi. Oby w niedalekiej przyszłości coraz więcej rodzin po prostu się na tyle wzbogaciło, że mogłoby wspierać potrzebujących, a nie musiało wyciągać ręki o pomoc.


 Wywiad ukazał się również na stronie Caritas Polska.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę