Nasze projekty
fot. Unsplash/ National Cancer Institute

Skąd się wziął rak?

Czasem myślę, że chorzy są takim znakiem, który Pan Bóg nam daje. Oni nam pokazują inny wymiar życia i uczą dziękować.

Reklama

Z ks. Maciejem Makułą, salezjaninem, byłym kapelanem szpitalnym, dyrektorem Redakcji Programów Katolickich TVP rozmawia Judyta Syrek.

Pracował Ksiądz jako kapelan szpitalny wśród osób chorych na białaczkę. Czy kiedy widzi Ksiądz ludzi terminalnie chorych, pyta czasem Boga, po co takie cierpienie?

Dopóki nie zacząłem spotykać regularnie ludzi chorych na raka, to automatycznie pojawiała się we mnie reakcja i pytanie: po co to cierpienie? Ale kiedy zacząłem pracować w szpitalu z chorymi na białaczkę, jeździć po krajach misyjnych, gdzie spotykałem chorych na aids, zaczął się we mnie rodzić przede wszystkim ogromny szacunek do tych ludzi, ciekawość i chęć poznania ich.

Reklama

Ciekawość? Czego?

Tego, jakim ten chory jest człowiekiem, co mu w duszy gra. Nie znam go jeszcze, ale wiem, że jest człowiekiem wartościowym i czuję do niego ogromny szacunek. Nie wiem dlaczego właśnie tak reaguję.

Ale ludzi można poznawać w różnych sytuacjach. Niech Ksiądz wyjaśni tę ciekawość. Chce Ksiądz poznać, porozmawiać z chorym, być bliżej niego?

Reklama

Tak. Ale przede wszystkim jest we mnie chęć poznawania. Spotykając człowieka chorego, z pełnym szacunkiem do niego, zadaję sobie pytanie w myślach: „Jaki jesteś, drogi człowieku? Chciałbym Ciebie poznać”.

I kiedy Ksiądz poznaje już tych ludzi, to czego się dowiaduje?

Tego jak przeżywają swoje cierpienie i chorobę. Tego jak niewiele wiem o cierpieniu. Ale też poznaję, jakie mają zdolności, co robią w życiu, jakie mają pasje. To czysta ciekawość spotkania z drugim człowiekiem.

Reklama

Coś wtedy Ksiądz głębszego odkrywa w człowieczeństwie tego chorego?

Człowieka. Po prostu. Jeżeli się kogoś nie zna, to widać tego człowieka „przez mgłę”. Snujemy domysły: co go cieszy, co go złości, dlaczego płacze, czemu milczy. Ale kiedy pozwoli mi zajrzeć do swojego serca przez tę furtkę, którą jest choroba, cierpienie, to następuje porozumienie i głębsze odkrycie człowieka. Ja również daję się poznawać.

Co chorzy mówią Księdzu o swoim cierpieniu?

Reakcje są bardzo różne. Od złości wobec cierpienia, krzyku na Pana Boga, na cały świat, zaprzeczania, że nie jest się tak bardzo chorym, przez akceptację, aż po rezygnację i depresję. Zdarzyło mi się spotkać ludzi, którzy akceptowali chorobę, jakby to była naturalna część życia. Zastanawiam się, jak ja bym się zachował i jak przeżywał na własnej skórze taką sytuację, szczególnie wiadomość, że niebawem umrę. Wydaje mi się, że nie jesteśmy jednak w stanie do końca zaakceptować tego, że umrzemy przedwcześnie. Zwykle bunt pozostaje.

Gdy pracowałem jako kapelan w szpitalu, przygotowywałem film na studia dziennikarskie. To był reportaż o chorych na białaczkę. Jedna z bohaterek miała na imię Kasia. Była świeżo po studiach. Piękna dziewczyna. Wiedziała, że umrze. Zgodziła się na nagranie. I zadałem jej pytanie: „Dlaczego ty?”. Ze łzami w oczach mówiła, że nie rozumie, nie wie dlaczego Pan Bóg ją wybrał. Pytała: „Dlaczego ja, a nie na przykład tamten Kowalski”.

To pytanie chyba każdy chory sobie zadaje…

Gdybym był terminalnie chory, na pewno też by je sobie zadał.

Jak się potoczyła historia tej dziewczyny?

Nie zdążyła zobaczyć filmu. Zmarła tego dnia, w którym umówiłem się z nią na oglądanie materiału. Byliśmy umówieni na 13. Odeszła o 10 rano.

Robił Ksiądz reportaż z siatkarką Agatą Mróz. Kiedy ogląda się jej wypowiedzi, wydaje się, że ona była bardzo pokorna w swojej chorobie. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie jedno zdanie, w którym mówi, że taki los jest jej pisany. Jest też w tych nagraniach optymizm, który zadziwia.

Tak, jest optymizm i chęć do życia, ogromne „parcie” na życie. Ona chciała żyć. Nie dopuszczała do siebie myśli, że umrze. Przychodziłem do niej z sakramentami świętymi i dużo rozmawialiśmy. W pewnym momencie była już w mocno zaawansowanej ciąży. Agata miała straszne bóle. Wiła się z tego bólu na łóżku. Nie chciała przyjąć silnych leków przeciwbólowych, bała się, że uszkodzi płód. Odmawiała. Chroniła dziecko.

Co Ksiądz myślał, patrząc na to cierpienie?

Patrzyłem na Agatę z ogromnym szacunkiem, widziałem w niej szlachetność. Dziękowałem Bogu za swoje życie, za to, że jestem zdrowy. Myślałem o tym, że muszę dobrze wykorzystać to, co od Boga otrzymuję. Drobne problemy przy takim cierpieniu to pyłki. Przez rok w Instytucie Hematologii spotkałem wielu chorych na białaczkę. I ten rok bardzo mocno mnie wewnętrznie zmienił, dosłownie przekręcił moje emocje. To był najważniejszy rok w moim dojrzewaniu emocjonalnym. Jako młody ksiądz czasami myślałem, że wszystko wiem najlepiej. Kiedy przyszedłem do szpitala, usłyszałem: „Idź teraz, porozmawiaj z tą osiemnastolatką, która ma ostrą białaczkę i wie, że umrze”…

Od czego Ksiądz zaczynał rozmowę?

Od początku. Od prostych spraw. Żartów. A kończyłem na rozmowach duchowych, sakramentach świętych. W pracy kapelana bardzo zależało mi na relacji międzyludzkiej. Pamiętam młodą mamę z trójką dzieci, która miała białaczkę. Nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. Zobaczyłem na półce zdjęcia rodzinne – cudowne maluchy! Zaczęliśmy rozmawiać o dzieciach. Mama umarła.

Każda śmierć zostawia rysę na sercu. Praca kapelana wśród chorych na białaczkę to szkoła uczuć. Raz ktoś przyszedł powiedzieć, że dziecko umiera. „Niech Ksiądz coś zrobi”. Chłopak leżał na intensywnej terapii. Lekarze powiedzieli, że nic się nie da zrobić. Że nie można podtrzymywać życia lekarstwami, aparaturą, bo to zwiększy cierpienie. Tutaj pojawiły się dylematy moralne, wtedy dla mnie obce. Miałem znajomego księdza, który obronił doktorat z teologii moralnej. Zadałem mu wprost pytanie:  czy przedłużanie życia człowiekowi za wszelką cenę jest etyczne? Odpowiadał, że nie. Trzeba pomóc godnie odejść temu człowiekowi. Innym razem przyszli rodzice i prosili, żebym wpłynął na lekarzy, aby zmienili leki. To trudne tematy, bo każda rodzina ma inną sytuację. Nie ma definicji ogólnej. Ale są ogólne zasady: szacunek i miłość do drugiego człowieka. Takich sytuacji były setki.

Obserwował Ksiądz w szpitalu spotkania rodzin z chorymi, różne zachowania. Co tak po ludzku, poza śmiercią jest najtrudniejsze?

Rozmowa rodziny z osobą chorą czasami jest trudna. Bywa, że chory chce rozmawiać, a osoby bliskie nie potrafią. Ja to rozumiem, bo to nie jest łatwe. Trzeba się tego uczyć. Zdarza się, że osoby bliskie są zblokowane myśleniem o śmierci. Mnie jako Księdzu czasem łatwiej jest rozmawiać niż matce, która czuwa przy umierającym nastoletnim dziecku. To naturalna blokada.

Odchodzenie to przestrzeń, którą się przeżywa z taką relacją i historią rodzinną, jaka jest.

Tak. Oczywiście. Czasem relacje pomiędzy chorym a rodziną bywają trudne. Ale widziałem też w chorobie pacjentów momenty, w których następowało pęknięcie w trudnej relacji i te rozmowy stawały się piękne. Następowało przygotowanie do śmierci. Zawiązywały się mocne więzi. Zdrowi mieli przyspieszony kurs dojrzewania emocjonalnego przy swoim chorym. Ale każdy ma inną psychikę, niektórzy reagują wręcz lękowo i ja to usprawiedliwiam.

A kiedy Księdza ktoś pyta, dlaczego Pan Bóg na to pozwala, ma Ksiądz odpowiedź?

Nie mam. Przed tym wywiadem, kilka dni temu, jak przeczytałem pytanie: Dlaczego Pan Bóg stworzył raka, pomyślałem, że to dobre pytanie, ale nie znam odpowiedzi. Modląc się przed Najświętszym Sakramentem, powtarzałem to pytanie Bogu. I nie otrzymałem jasnej odpowiedzi.

Kiedy się modliłem to przyszły myśli o tym, że cierpienie jest częścią życia. Trudno jest kochać bez cierpienia, trudno poświęcić się dla drugiego człowieka bez cierpienia. Osobiście myślę, że przeżywanie cierpienia to szkoła dojrzewania emocjonalnego i duchowego. Jestem Panu Bogu wdzięczny za każde cierpienie, które przeżywam. Choć to nie jest łatwe. I nie od razu klękam i dziękuję. Ale jestem pewien, że Pan Bóg właśnie z miłości do człowieka nie stworzył raka.

Zgodzi się Ksiądz z powiedzeniem, że cierpienie sprawia, że życie jest większą wartością dla nas?

Życie zawsze jest ogromną wartością, ale w chwili cierpienia zaczynam mu się wyraźniej przyglądać. Kiedy widzę chorych w Polsce czy chore dzieci w Afryce, zaczynam doceniać wartość swojego życia. Szanuję wtedy bardziej własne zdrowie i zdrowie innych. Czy cierpienie uszlachetnia? Trudne pytanie. Osobiście doświadczyłem, że uszlachetnia. Czasem myślę, że chorzy są takim znakiem, który Pan Bóg mi daje. Oni mi pokazują inny wymiar i uczą dziękować.

Kiedy się patrzy na chorych, można powiedzieć, że są bohaterami.

Tak, czasem są cichymi bohaterami. Nieraz zadaję sobie pytanie, jak zareagowałbym w sytuacji, gdybym to ja był chory na białaczkę. Nie wiem jak bym się zachował. Może bym nawet odwrócił się od Pana Boga? Trudno przewidzieć. A może byłbym bliżej Pana Boga, jeszcze bliżej ludzi. Ale to jest gdybanie, czysta teoria człowieka zdrowego.

Więcej jest tych, którzy się zbliżają do Pana Boga? Czy tych, którzy się buntują?

Moim zdaniem tych pierwszych. Ktoś powie: no tak, jak trwoga to do Boga. Ale każdemu zdrowemu można zadać następujące pytanie: A Ty, zdrowy człowieku, co byś zrobił w sytuacji choroby? Na razie jesteś zdrowym teoretykiem. Mówię również o sobie. Co w tym złego, że ktoś zwraca się do Boga, nawet jeżeli wcześniej przez wiele lat nie był u spowiedzi? Czy Pan Bóg nie cieszy się, że ten człowiek chce być bliżej Niego? Taka ucieczka do Boga jest normalna, wręcz dobra. Nie dziwię się temu.

Reklama

Dołącz do naszych darczyńców. Wesprzyj nas!

Najciekawsze artykuły

co tydzień w Twojej skrzynce mailowej

Raz w tygodniu otrzymasz przegląd najważniejszych artykułów ze Stacji7

SKLEP DOBROCI

Reklama

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
WIARA I MODLITWA
Wspieraj nas - złóż darowiznę